Dziś będzie o książce i o matkach. To taki bardzo klasyczny zestaw, może nawet klasycznie polski – nasi narodowi wieszcze do matek swych strofy pisali chętnie, każąc ich sercom drżeć z różnych powodów (na przykład w związku ze swoją patriotyczną działalnością). Dzięki temu motyw miłości do matki nie raz się na lekcjach przerabiało i każde dziecko wie, że Polska jest naszą matką, ale jest też jednocześnie ojczyzną, czyli ziemią ojców, ale jednak matką, bo ojczyzna ma takie bardziej matczyne oblicze, ale się nie może nazywać matczyzną, bo ojczyzna to spadek po ojcach, a jaki można mieć na Boga spadek po matkach – nic więc dziwnego, że nadchodzący wielkimi krokami kolejny Dzień Matki jest zawsze takim świętem pełnym ambiwalencji. Oficjalnie podniosłe, wzruszające od wierszy i laurek, tchnące – jak w wierszu – wonią opiłą kwiatów (wystanych w kolejkach do oblężonych kwiaciarni), z którymi się biega po mieście, by wręczyć je swym matkom, nieoficjalnie zaś będące niczym kalejdoskop uczuć, z których większości nie umiemy pewnie nawet dobrze nazwać, bo aż strach myśleć, co to za uczucia być mogą. Nie pytaj, nie pytaj, bo się jeszcze dopytasz – jak powiada stara maksyma.
Matka – figura z tych najsilniejszych i najsłabszych zarazem: władczyni życia i śmierci oraz własność społeczeństwa, które wie lepiej, co też ona w związku ze swą rolą robić powinna. A niedoścignionym dla niej wzorem – w każdym razie w Polsce – jest oczywiście Matka Boska, ta, która ucieleśnia w sobie wszystkie możliwe sprzeczności, bowiem jest matką i dziewicą zarazem, ideałem, którego po prostu nie da się naśladować, i zawsze jest się wobec takiej postaci na pozycji przegranej. Nikt jednak nie obiecywał, że będzie łatwo.
Można jednak – a jest to propozycja dla tych, co mimo wszystko czasem wolą dopytać – do tego zestawu dołączyć inną książkę, a konkretnie zbiór esejów Karoliny Lewestam „Pasterze smoków.