Kobiety odzyskują zajęty przez mężczyzn teren; są generałami, kominiarzami, w teatrach powierza się im odpowiedzialne role Hamletów i Konradów. Niedawno w Warszawie Kościół ewangelicko-augsburski wyświęcił nawet kilka kobiet na księży, a ordynację, co bardzo symboliczne, poprowadził bp Jerzy Samiec. Nie wiem, jak zareagował na to Bóg, w każdym razie prawosławny metropolita warszawski i całej Polski bp Sawa oświadczył, że on i jego Kościół takich praktyk nie uznają, i zagroził wstrzymaniem udziału przedstawicieli tego Kościoła w posiedzeniach Polskiej Rady Ekumenicznej, jeśli będą w nich uczestniczyły wyświęcone przez Samca prezbiterki.
Niechęć bp. Sawy do kapłaństwa kobiet podziela Kościół katolicki, w którym kobiety, zamiast służyć jako księża, służą księżom, i to do rzeczy niezwiązanych z posługą religijną. W polityce kobietom także nie jest lekko, dlatego zgadzam się z zamieszczonym w „Gazecie Wyborczej” tekstem na temat pilnej potrzeby radykalnego zwiększenia udziału polskich kobiet w rządzeniu. Jego autor wzywa do ukrócenia żałosnej dominacji „napędzanych testosteronem sejmowych kogutów ciągle skaczących na siebie w zrytualizowanym tańcu”.
Wskakujące jeden na drugiego koguty, powiada, to widok mało estetyczny; na ich tle prawdziwą przyjemność sprawia klasyczna elegancja polityczek. „Czerwienie, błękity, zielenie, żółcie, a nawet róże ich garsonek przyciągają wzrok” – zachwyca się, nie kryjąc, że w zdominowanej przez samców alfa polityce o subtelnych wrażeniach estetycznych można tylko pomarzyć. Szczególnie nisko ocenia estetyczne walory „dwóch frontmenów PiS-u”, bo gdy się pojawiają, „najpierw widać dwa ogromne brzuchy wylewające się spod rozchełstanych marynarek”, nad którymi chwieją się rozczochrane, siwe głowy.