Powiedzieć, że byli kumplami, to przesada. Jedynie kolegami z pracy, dosyć już dawno i raptem przez parę lat. Markowi Magierowskiemu tamten pobyt w dziale zagranicznym „Gazety Wyborczej” wypomni po latach sam o. Rydzyk, kiedy już jako były dziennikarz pójdzie na służbę prezydenta Dudy. Co innego Marcin Bosacki, który poświęcił tytułowi z Czerskiej dwie dekady życia i sprawował wysokie stanowiska redakcyjne. Ale poza tym Bosaka z Magierem całkiem sporo jednak łączyło. Wiek, poznańskość, zbliżone ścieżki kariery, a najbardziej chyba konserwatywne poglądy. Czemu więc rzuciło ich na dwie różne strony?
1.
Senator Marcin Bosacki jest ciągle w polityce nowy, ale nie ma problemu z adaptacją. Niespełna trzy lata temu zadebiutował na Wiejskiej, dosyć szybko stanął na czele zespołu senackiego Koalicji Obywatelskiej, a teraz jeszcze kieruje komisją nadzwyczajną ds. afery pegasusowej. Jej prace powoli już dobiegają końca, a za kulisami panuje dość zgodne przekonanie, że debiutant Bosacki „dał radę”. Całkiem też sprawnie jak na byłego dziennikarza i dyplomatę porusza się w partyjnych układach. Zaczynał jako stronnik Grzegorza Schetyny, ale ostatnio – jak słychać w kuluarach – umiejętnie zbliża się do kręgu skupionego wokół Donalda Tuska. Co nie jest takie proste, gdyż otoczenie szefa jest hermetyczne.
Poznaniak, rocznik 1970. Właściwie od zawsze interesuje się polityką. Jako dzieciak uczestniczy w pogrzebie ks. Jerzego Popiełuszki. W końcówce PRL trochę już konspiruje i oczywiście zaczytuje się w bibule. Twierdzi, że już wtedy zaczęła go wciągać polityka międzynarodowa. Kiedy upada PRL, studiuje historię i wkrótce zgłosi się do tworzonego poznańskiego oddziału „Gazety Wyborczej”. Raptem po roku awansuje na sekretarza redakcji, a w 1993 r.