Władza radziecka zachowywała pozory – zbierali na ciebie dowody, przesłuchiwali świadków, przeprowadzali przeszukania. Wszystko włączali do akt. A teraz? Postawisz lajka pod jakimś »kontrowersyjnym« materiałem w internecie i to wystarczy, żeby po ciebie przyszli. Domownicy lądują na podłodze, rewizja bez nakazu. Nawet jeśli nic kompromitującego nie masz, to i tak ci »znajdą« – przywiozą ze sobą”. To Mustafa Dżemilew (w rozmowie z Pawłem Reszką, „Lwy właśnie się budzą”, POLITYKA 29).
Tatarski dysydent ma rację. W swym zawodowym życiorysie miewałam bliższy kontakt z aktami procesów z lat 40.–50. Zadziwiała mnie dbałość ówczesnego aparatu ścigania o staranność papierkowej dokumentacji – niezależnie od tego, jaką rzeczywistą wartość ona miała i czy rzeczywiście należało jej wierzyć. Komuna dbała o pozory praworządności.
Obecne czasy przyuczają nas do bardziej bezczelnych technik maskujących. „Dawniej” starano się stwarzać uspokajające pozory, wstydzono się jawnego korzystania z prawa jako instrumentu opresji. Teraz – stosujący bezprawie – szuka się już nie tylko papierowej fałszywej etykiety dla własnych działań, ale i kozła ofiarnego, na którego przerzuci i odpowiedzialność, i gniew ludu.
Inicjuje się więc niedokładnie przygotowane, nękające postępowanie dyscyplinarne albo nawet karne. Że niedopracowane, lipne? Nie szkodzi, mamy niezawisły sąd, on ostatecznie ma zadecydować i on podpisze się pod ewentualnym wyrokiem. Wszak niewinny nie ma czego się bać. Udoskonalony kamuflaż ma usprawiedliwiać błędy i niestaranności aparatu policyjnego, prokuratorskiego, egzekutywy finansowej oraz innych inicjatorów opresyjnych procedur i decyzji.