Kto by pomyślał, że latem, między kolejnymi falami upałów, będziemy się emocjonować dostawami węgla na zimę? W kilku milionach domów, które wciąż ogrzewa się węglem, zwykle pod koniec lata robiono już zakupy opału. W tym roku wybuchła panika, bo nagle okazało się, że większość składów jest pusta, a jeśli nawet uda się coś kupić, ceny są horrendalne, nawet trzy-, czterokrotnie wyższe niż przed rokiem. Sprawa stała się politycznie paląca, bo kuchnie i piece węglowe znajdują się głównie na wsi i w mniejszych miastach, czyli tam, gdzie mieszka najwięcej wyborców PiS. Premier swoim zwyczajem pospieszył uspokajać, że węgla nie zabraknie, a nawet będzie go w nadmiarze, bo statki już-już płyną. Ale fachowcy mocno schłodzili urzędowy optymizm: ani porty nie mają możliwości przeładowania kilku milionów ton brakującego węgla, ani kolej tego nie dostarczy („Czy zimą będzie zimno”). Morawiecki postawił ryzykowny dla siebie zakład: jeśli obietnicy „nie dowiezie”, przeciwnicy we własnej formacji (artykuł „Sfora na premiera”) z przyjemnością go zagryzą. Na miejscu opozycji nie wchodziłbym jednak w ten zakład; zapewne węgiel będzie. Jak? – tradycyjną metodą PiS: improwizacji i nieliczenia się z kosztami – dokładnie tak jak w początkach pandemii było z zakupem maseczek i respiratorów.
Tajemnicza śmierć w Tiranie i pospieszna kremacja zwłok Andrzeja Izdebskiego, rzekomo poszukiwanego listem gończym respiratorowego oszusta, jest czymś więcej niż zwykłą kompromitacją rządowych służb specjalnych i prokuratury. Sugeruje celowe niepodejmowanie i zacieranie śladów afery.