Zupełnie bez zdziwienia przyjęłam wiadomość, że ajatollah Chomeini nie przeczytał „Szatańskich wersetów”, nim w 1989 r. z ich powodu rzucił fatwę na pisarza Salmana Rushdiego. W połowie lat 90. przyznał to syn przywódcy Iranu w nadzwyczaj szczerej rozmowie z Robin Wright, dziennikarką „New Yorkera”. Wydać wyrok śmierci na pisarza bez czytania jego dzieła – kto bogatemu zabroni? Ponad 30 lat później wciąż ścigany przez fanatyków autor, długo żyjący w całkowitym ukryciu, walczy o życie i zdrowie w szpitalu, po tym jak został zaatakowany podczas swojego wykładu o wolności artystycznej w podnowojorskiej miejscowości Chatauqua przez 24-letniego Hadiego Matara. Analiza mediów społecznościowych napastnika wykazała, że Matar jest „sympatykiem irańskich władz i Korpusu Strażników Rewolucji Islamskiej”. Wtargnął na scenę podczas wykładu i zaatakował bezbronnego 75-letniego pisarza, dźgając go dziesięciokrotnie nożem. Czy jednak nim zaatakował – przeczytał? Tego światowe media nie podają. Władze Iranu odcięły się od zamachowca, niemniej podkreśliły bardzo wyraźnie, że pisarz jest sam sobie winien. Fatwa, która od ponad 30 lat ciąży na pisarzu, obejmuje także wszystkich, którzy przyłożyli w jakikolwiek sposób rękę do promocji jego dzieła w świecie. Egzemplarz, który ja czytałam w liceum, wydany we wczesnych latach 90., nie miał w metryczce podanej ani nazwy wydawnictwa, ani nazwiska autora przekładu. Biorąc pod uwagę, że w 1991 r. zamordowany został japoński tłumacz książki, nie powinniśmy być tamtą decyzją wydawcy zaskoczeni.
Tradycyjnie też – im bardziej ktoś pragnie cenzurować dzieło, tym większy ono osiąga poziom zainteresowania publiczności – „Szatańskie wersety” po zamachu na życie autora znów wróciły na listy bestsellerów w wielu krajach i oto – całkiem wbrew woli przywódców religijnych różnych państw – umysły kolejnych pokoleń zatrute zostaną szeptanym przez narratora pytaniem „Jaką jesteś ideą?