Kraj

Gdzie wszyscy moi przyjaciele?

Czasy nie sprzyjają przyjaźni, a co najwyżej posiadaniu friends – znajomych do miłego spędzania czasu.

„Zawsze było ich niewielu, teraz jestem sam”, śpiewał o przyjaciołach z młodości Grzegorz Ciechowski. Odeszli, bo stali się nudnymi konformistami, podczas gdy podmiot liryczny utworu „Biała flaga” trzyma fason i nie poddaje się drobnomieszczańskiej duchowej mizerii. Drogi dawnych przyjaciół się rozeszły, bo ktoś się kimś rozczarował, mając większe wymagania. Popkultura późnego PRL dostarczyła nam również całkiem inny obraz przyjaźni. Pamiętacie przyjaciela i sąsiada inżyniera Karwowskiego z „Czterdziestolatka”? Był niezawodny, lojalny, bezpretensjonalny i dostępny, a przy tym z pełnym zrozumieniem traktował filisterstwo neurotycznego Stefana. Ufali sobie wzajemnie, bo dobrze się rozumieli i potrafili docenić łączącą ich relację. Tak to działa: szanuj i akceptuj przyjaciół razem z ich wadami, bo o nowych niełatwo.

Biorąc te dwa przykłady, można by zapytać, czy przyjaźń jest romantyczną młodzieńczą przygodą, po której pozostaje sentyment i wspomnienia na całe życie, czy też niezawodnym utrzymywaniem się w pobliżu siebie, w gotowości do niesienia pomocy, bez próśb i ceregieli? A czemu nie jedno i drugie?

Mówi się dziś o kryzysie przyjaźni. Ludzie mają mało czasu, a za to wielu znajomych. Zaniedbują „starych przyjaciół” albo nudzą się nimi, co pewien czas odświeżając sobie „garnitur relacji”. Zmniejszają częstotliwość spotkań, wdają się w utarczki z przyjaciółmi, z którymi chcą się rozstać, by potem ich już nie łagodzić i się nie przepraszać, jak bywało wcześniej. Tak postępujemy, wiedzeni poczuciem, że mamy powinność się rozwijać i zarządzać swoim życiem ku największej satysfakcji własnej. Słowem, w narcystycznym świecie porzucamy dobre dla lepszego. W pracy, w związkach, w przyjaźni. I chociaż może nam się udać raz czy drugi zamienić gorszy model na lepszy, to za cenę tymczasowości.

Polityka 39.2022 (3382) z dnia 20.09.2022; Felietony; s. 96
Reklama