Na przyszły tydzień przesunięto spotkanie ministra edukacji i nauki Przemysława Czarnka ze Sławomirem Broniarzem, prezesem Związku Nauczycielstwa Polskiego. Według wcześniejszych planów szef ZNP miał 18 października przekazać ministrowi rekomendacje wypracowane w namiotowym „Miasteczku Edukacyjnym”, którego Czarnek nie odwiedził mimo ponawianych zaproszeń i niewielkiej odległości od gmachu jego resortu. Trwające tydzień dyskusje i konsultacje, w których uczestniczyło w sumie około tysiąca osób, dotyczyły m.in. sytuacji młodych nauczycieli, pomocy psychologiczno-pedagogicznej czy podstawy programowej. Zakończyły się sformułowaniem postulatów takich jak: systematyczne zwiększanie wynagrodzeń, zmniejszenie liczby uczniów w klasach czy wprowadzenie obowiązkowego wsparcia psychologicznego dla nauczycieli.
Jak przyznają pracownicy oświaty, na bardziej radykalne akcje niż kampania informacyjna (plus pikieta, która odbyła się przed MEiN 15 października) nikt w szkołach nie ma dziś siły. Strajk oznacza ryzyko zbyt dotkliwych strat, zwłaszcza finansowych. A ostatnie lata wyraźnie pokazały, że wobec nauczycieli rząd nie zamierza zachowywać się jak odpowiedzialny partner, wspólnie z którym można szukać rozwiązań obiektywnych trudności, jak choćby niedostatek pieniędzy. Przeciwnie, kolejni pisowscy ministrowie zachowują się wobec nauczycieli jak partnerzy patologiczni i przemocowi, niewahający się użyć żadnej metody (vide: strajk z 2019 r. i maile Dworczyka), by upokorzyć drugą stronę, która ośmiela się formułować własne potrzeby i wizje.
W ostatnich tygodniach szef MEiN też robił, co mógł, by pchnąć pracowników oświaty do bardziej radykalnych protestów, skonfliktować z rodzicami i samorządowcami. Zamiast żądanych przez nauczycieli 20 proc. podwyżki wynagrodzeń od września obiecał im – od stycznia – 9 proc.