Obraz? – zapytała sąsiadka, przytrzymując mi drzwi do klatki, żebym się zmieścił z nieporęcznym pakunkiem
– Dziękuję, tak, aukcja była na rzecz Ukrainy i kupiłem.
– Lubię obrazy, ale nie cierpię muzeów. Szkoła mi to zrobiła. Oglądaliśmy głównie starożytnych golasów, świętych i historię. Od tej pory nudzą mnie ludzie na obrazach. Pokaże pan?
– Dziś na pewno nie oglądałaby pani w szkole nagości. Proszę – odkleiłem bąbelkową folię i oparłem obraz o skrzynkę na listy.
– Ładny kolor, lubię taki sprany granat. A te słowa w kawałkach to pewnie jakieś rebusy. Nie opatrzy się szybko. Jakby panu nie pasował, chętnie odkupię.
– Raczej nie, ale będę pamiętał – odpowiedziałem, wepchnąłem folię do kieszeni, wziąłem obraz za blejtram i poszliśmy do swoich ścian.
Jesień, jak pamiętam, to czas wycieczek szkolnych. I ja od jakiegoś czasu zwiedzam w stylu szkolnym. Kiedy gościmy nawzajem w swoich uczelniach, zwykle gospodarz stara się pochwalić tym, co ma najlepsze „w domu i zagrodzie”. Czerpiemy więc pożytki z tej rektorskiej próżności, bo człowiek nareszcie zwiedzi porządnie i rozumnie Święty Krzyż, Łańcut, Dwór Artusa czy Tykocin. Tym sposobem całkiem niedawno dreptałem salami Zamku Królewskiego w Warszawie, pośród kilku grup uczniów w różnym wieku. Wstyd powiedzieć, ale mimo atrakcyjności muzealnych obiektów i znakomitego komentarza pana przewodnika moją uwagę co rusz przykuwali uczniowie. Otóż większość z nich nudziła się tą samą nudą nastoletnich ignorantów, którą pamiętam ze swoich czasów szkolnych. Jedyna różnica, że oni mieli smartfony, nudzili się więc trochę mniej niż ja w ich wieku.
Tak to pokoleniowo spowinowaceni weszliśmy do Sali Wielkiej, gdzie moją uwagę przykuł posąg Apolla dłuta André Le Bruna.