„Znowu zwraca” – skomentowała sąsiadka, kiedy pani Maryla i jej obładowany paczkami mąż wyszli na ulicę. „Może rozmiar niedobry albo przyszło uszkodzone. Co w tym dziwnego?” – odpowiedziałem półgłosem, zaniepokojony, że nas słyszą. „I tak co tydzień?” – zapytała sarkastycznie. „Po prostu zamawia, co się jej spodoba, potrzebne czy nie, a potem odsyła. I tak w kółko”. „No tak, to dość dziwaczne. Ale czy to nasz problem, że woli przymierzać w domu, nie w sklepie?” – próbowałem łagodzić.
„Nic pan nie rozumie. Nie chodzi jej o przymierzanie, ale żeby mogła mieć każdą rzecz, choć stać ją tylko na kilka. To żałosne. I kupowanie robi się jakieś niepoważne, kiedy wszystko można zwrócić. Własne życie też by wzięła na próbę i oddała, jakby mogła”. Wyraźnie poirytowana wyszła na ulicę.
„Ależ tak! – chciałem za nią wołać. – Ma pani rację, bo też właśnie o życie chodzi w tym nabywaniu i zwracaniu”. Kupowanie i swobodne oddawanie bez powodu są wynalazkiem diabelskim w swojej psychologicznej prostocie. Posiadający przez chwilę wszystko człowiek żyje w kręgu nieustannej odnowy – garderoby, kosmetyków, sprzętów, mebli, narzędzi, materiałów budowlanych, zwierząt domowych. Nowsze zastępuje nowe, a razem przeczą życiu kupującego i oddającego, które nowszym się od tego nie staje, gdyż nieprzerwanie i nieodwracalnie się zużywa, zostawiając na nowiuteńkich rzeczach ślady i resztki po sobie.
Wiedzą o tym doskonale pracownicy magazynów wysyłkowych; ci wytrawni poszukiwacze śladów życia w kosmosie zwróconych towarów; tropiciele naszych oszustw egzystencjalnych. Badają uważnie kołnierzyki i mankiety koszul, wąchają bieliznę, oglądają podeszwy butów, prześwietlają worki w odkurzaczach, obserwują pod światło klawiatury i ekrany, niedowierzają nietkniętym rzekomo opakowaniom mebli, podejrzewając, że zostały użyte do „stagingu”, studiują korki w butelkach wina, czy aby nie noszą śladów strzykawki.