Kraj

Spuśćcie rosę niebiosa

Smutek początku zimy budzi we mnie tęsknotę za blaskiem.

Od pewnego czasu, w ciemnościach początków zimy, odczuwam szczególny smutek. Fioletowy mrok, który przykrywa coraz większą część dnia, nie daje mi już obietnic takich jak te, które wydawały mi się ciekawe, gdy byłam młodsza. Czasem wygląda to tak, jakby zostały mi już tylko przeczucia kolejnego końca, zamiast wyczekiwania nowego początku, który ma po owym końcu się zjawić. Jednocześnie w tym okresie silnie powraca do mnie jedno wspomnienie, któremu przyglądam się z roku na rok coraz uważniej, szukając w nim jakiejś wskazówki na przetrwanie następnego zimowego przesilenia.

Grudnie z lat dzieciństwa wydają mi się wyłącznie śnieżne i mroźne, tak jakbyśmy w latach 80. i 90. żyli w innej strefie klimatycznej, bliżej obszaru nocy polarnej. Gdy o nich myślę, dosłownie słyszę w głowie jedyny w swoim rodzaju dźwięk zmrożonego puchu, chrzęszczącego pod podeszwami moich niebieskich kozaczków Relax. We wspomnieniu, które przychodzi do mnie zawsze w grudniu, okutana w kombinezon i gruby gryzący szal idę z babcią przez mrok zimowego poranka. To wydarzenie jest niezwykłe, bo w owym czasie nigdy tak wcześnie nie wstaję, nigdy nie wychodzę z domu przed rodzicami, którzy dopiero budzą się ze snu. Babcia o świcie zabiera mnie ze sobą, zostawiając w korytarzu zapach lakieru do włosów i perfum Pani Walewska. Ludzie, których mijamy po drodze, spieszą się do pracy, chuchając w dłonie na przystankach autobusowych. Powoli otwierają się pierwsze sklepy na naszej ulicy, dozorcy w grubych kufajkach odśnieżają chodniki, skrzypiąc drewnianymi łopatami o asfalt, i ćmią papierosy w kącikach ust.

Śląsk końca lat 80. o poranku śmierdzi smogiem, ale ja mówię wtedy, że „pachnie zimą”, a babcia zauważa z przekąsem, że strasznie cuchnie ta zima. Wszyscy przecież całymi nocami hajcujemy w piecach, które właśnie dopiero co powygasały nad ranem.

Polityka 49.2022 (3392) z dnia 29.11.2022; Felietony; s. 103
Reklama