W Katarze piłkarski mundial zmierza ku końcowi, u nas rozkręcają się mistrzostwa świata w wykręcaniu kota ogonem. Zdecydowanymi faworytami w tej dyscyplinie jest od lat reprezentacja tzw. Zjednoczonej Prawicy, która w ostatnich dniach śrubuje kolejne, wydawałoby się, nieosiągalne wyniki. Pierwsza rozgrywka jest zresztą związana z mundialem: Mateusz Morawiecki miał przed imprezą obiecać piłkarzom gigantyczne premie, sięgające 30 czy nawet 50 mln zł (o Polakach na mistrzostwach pisze Marcin Piątek). Wszystko w sytuacji, w której sam rząd przyznaje, że w kasie państwa widać już dno i powinniśmy zaciskać pasa. Sprawa się rypła, premier chwilę brnął dalej, ale gdy się okazało, że partii i publiczności pomysł się nie spodobał, rzecznik rządu Piotr Müller zaczął tłumaczyć, jak w starym kawale o Radiu Erewan: że to nie dla piłkarzy, tylko dla trampkarzy, że żadne premie, tylko fundusz na rozwój, i że – w końcu – żadnych pieniędzy nie będzie. Tak dryblować nie potrafi nawet Messi.
Kolejna sprawa: niemieckie patrioty dla Polski. Po eksplozji w Przewodowie Niemcy zaoferowali przekazanie Polsce baterii swoich rakiet, by wzmocnić bezpieczeństwo sojusznika i kraju bezpośrednio sąsiadującego z teatrem wojny. Tutaj mieliśmy do czynienia z całą serią zwrotów, zwodów i propagandowych zagrywek. Najpierw minister Błaszczak „z satysfakcją” przyjął ofertę z Berlina, co popsuło partyjną linię, że to Niemcy są naszym głównym wrogiem. Prezes Kaczyński stwierdził więc, że Niemcy mogą sobie oddać te rakiety na Ukrainę, a premier Morawiecki pospieszył z zapewnieniami, że patrioty tam rozmieszczone… zwiększą bezpieczeństwo Polski. A na koniec okazało się, że odrzucenia rakiet nie rozumie nawet elektorat PiS i minister Błaszczak „z rozczarowaniem” musiał je jednak przyjąć.