Kraj

Pod wulkanem

Profesor Ryszard Koziołek zaprosił mnie na debatę o tym, jak dekarbonizować kulturę.

Działo się to podczas Śląskiego Festiwalu Nauki, w nowoczesnych wnętrzach Międzynarodowego Centrum Kongresowego, miejsca, które wyrosło na terenach po Kopalni Katowice. Zawsze, gdy przyjeżdżam w te okolice, dziś będące nowoczesną wizytówką Śląska i zapewne jednym z najbardziej spektakularnych popisów dekarbonizacji przestrzeni, przeżywam taki sam szok – pamiętam przecież te miejsca z dawnych czasów jako puste place, po których hula smolisty wiatr z niszczejącymi pokopalnianymi zabudowaniami i zarośniętą krzakami wieżą ciśnień z brudnej czerwonej cegły.

Osiągnięcia architektów i urbanistów w tym obszarze Katowic są imponujące i jeśli państwo nie mieli jeszcze okazji jechać na koncert do NOSPR w Katowicach albo zobaczyć wystawy w Muzeum Śląskim, to polecam – będzie to na pewno wspaniałe przeżycie. Ale jest w tego rodzaju przekształceniach rzeczywistości coś, co zawsze uparcie prowadzi mnie na manowce, z których zapewne wizjonerzy rewitalizacji i urzędnicy miejscy chcieliby mnie szybko zabrać, bym nie siała wątpliwości. Pamiętam bowiem Śląsk lat 80. i 90. – mam wciąż przed oczami kłęby żółtego dymu wypluwane przez gruby komin Zakładów Azotowych w Chorzowie, które widziałam z okna mojego dziecięcego pokoju. Pamiętam hutnicze piece, płonące niczym tabernakulum wiecznym ogniem w Hucie Kościuszko, której wnętrze było doskonale widoczne dla wszystkich jadących chorzowską estakadą, pamiętam krew cieknącą mi z nosa prawie zawsze, gdy wracaliśmy z Beskidów do domu, i myślę sobie o tym, czy drugie życie wielu takich miejsc jest aby na pewno zawsze dobre dla nas. Czy ktoś sprawdza na przykład to, na czym dokładnie dziś budowane są prestiżowe osiedla, nowoczesne biurowce i centra handlowe? Co kryją warstwy ziemi na poprzemysłowych terenach, które – w cierpiących na brak przestrzeni polskich miastach – są bezcenne dla samorządów i deweloperów.

Polityka 51.2022 (3394) z dnia 13.12.2022; Felietony; s. 96
Reklama