Teee chwiiile, gdyyy Cię w Piekaaarach szukaaali mieszkaańcy dawnych schorowaaanych miast...” – śpiewała sąsiadka, myjąc okno.
„Myślałem, że pani nie jest bardzo kościelna” – zawołałem z balkonu, z którego usuwałem pelargonie.
„Bo nie jestem. Ale co innego Kościół, a co innego Matka Boska” – odkrzyknęła niezmieszana.
„E tam, gdyby w Polsce ustał kult maryjny, Kościół katolicki skończyłby się następnego dnia” – zaoponowałem.
„No i co z tego? Niech pan sobie Ewangelię poczyta. Tam nie ma żadnego Kościoła. Ci, pożal się Boże, uczniowie, jak zaczęło się robić groźnie, bicie i tortury, to uciekli. Pod krzyżem kto stoi? Ona, Magdalena i młody chłopaczek, którego zabrały. Jeśli ktoś miał prawo zakładać Kościół, to tylko ona. Do takiego bym chodziła”. – I poszła myć od podwórza.
Ogromnie żałuję, że Andrzej Wajda nie nakręcił Kobiety z Moheru. Tylko on mógł wtedy, w apogeum ruchu Moherowych Beretów, opowiedzieć historię emancypacji gorliwej katoliczki, która – jak Mateusz Birkut – wierzyła w system, pracowała dla niego, ufała jego funkcjonariuszom aż do chwili, kiedy draństwo i niesprawiedliwość zrodziły w niej świadomość, gniew i bunt. Nawet wiedziałem, jaką historią Mistrz powinien był się zainspirować! Dwadzieścia lat temu głośno było w mediach o norbertankach z Nowej Huty, którym komisja majątkowa oddała nieruchomość z budynkami przy ulicy Marglowej, a siostry wystawiły majątek na sprzedaż razem z mieszkańcami. Razem z moją wymarzoną bohaterką – wdową, słuchaczką Radia Maryja, członkinią Róży Różańcowej, a niebawem zbuntowaną, konserwatywną, chrześcijańską feministką. W tej roli oczywiście Krystyna Janda.
Ale nie nakręcił.