Latem Polskę przydrożną straszyła kampania reklamowa o tytule jakby żywcem ściągniętym z serialu kryminalnego „07 zgłoś się”. Ze słupów wynurzających się zza rond i skrzyżowań krzyczał napis: „Gdzie są te dzieci?”. Towarzyszący mu obrazek nawiązywał do ckliwych fotosów z innego hitu powieściowo-filmowego, „Rodziny Połanieckich”. Blondwłose kilkulatki w białych giezłach pląsały po łąkach, a obok czerniły się ponure wyliczenia. Wynikało z nich niezbicie, że kiedyś to ludzie się mnożyli na potęgę, a dziś nie chcą.
Ciekawe dlaczego? Czemu wbijanie w poczucie winy przy pomocy słupów reklamowych nie podnieca Polek i Polaków w wieku rozrodczym na tyle, żeby chcieli płodzić potomstwo w ramach obowiązku małżeńskiego, w obrębie komórki zwanej rodziną? Ano właśnie, nam się też to w głowach nie mieści. Nie możemy się również nadziwić cyfrom z plakatów. Wynika z nich, że w czasach naszego dzieciństwa każdy miał co najmniej trójkę rodzeństwa. Dobrze pamiętamy tamte lata, ale za nic nie możemy sobie przypomnieć nawet jednej wielodzietnej rodziny w okolicy. Wręcz przeciwnie, jedynactwo było wtedy nagminne. Rodzina tak liczna jak Wałęsów stanowiła rzadkość.
Dziś nawet jeśli ktoś chciałby mieć dzieci, to zastanowi się trzy razy, czy na pewno chce je rodzić i wychowywać w Polsce. Strach być w ciąży, bo jeśli coś z nią będzie nie tak, to wiadomo, że mniej ważne okaże się życie matki. Jeżeli oboje przeżyją, na opiekę nad dzieckiem z niepełnosprawnością matka dostanie świadczenie pielęgnacyjne, ale pod warunkiem że nie podejmie żadnej pracy. Gdyby zdecydowała się dorobić, pieniądze od państwa przepadną. I teraz wiadomość – petarda: wysokość świadczenia pielęgnacyjnego wynosi 2119 zł. Za to trzeba przetrwać z dzieckiem o specjalnych potrzebach.