Przykładem, ostatnio głośnym, jest sprawa przeprosin. Domaga się ich pewien polityk – nie będę ukrywał, że jest nim Radosław Sikorski – od innego polityka. Ten inny polityk nazwał kiedyś Sikorskiego zdrajcą dyplomatycznym. Publicznie go tak nazwał w portalu Onet, oskarżając byłego szefa MSZ o hamowanie prac nad ustaleniem przyczyn katastrofy smoleńskiej. A ta spowodowana przecież była zamachem bombowym. Ten zamach to do dziś betonowy dogmat religii smoleńskiej i jej „rapiera” Antoniego Macierewicza. Nagrodził go za to niedawno prezydent Duda, przypinając do piersi Order Orła Białego – najpewniej za arcypotężną obronę prawdy, prawa i sprawiedliwości.
Wracam do początku felietonu. Jarosław Kaczyński nigdy nie przeprosił Radosława Sikorskiego za słowa z 2016 r. (tak, tak, tyle już trwa ta sprawa). Pan prezes zwlekał, zwlekał, bo przecież miał zaufanie do swoich ludzi, że coś wymyślą, aż ostatnio doczekał się kolejnego wyroku sądu – za opublikowanie przeprosin musiałby zapłacić Onetowi ponad 700 tys. zł. Tak urósł rachunek przez te lata. I tu z kołem ratunkowym dla prezesa popędził rząd. Zmienił ustawę o karach za znieważenie na maksymalnie 15 tys. zł. Do tego przeprosiny za kłamstwo lub zniesławienie można będzie ogłosić w rozrywanym przez czytelników Monitorze Sądowym i Gospodarczym, a nie w jakimś germańskim portalu internetowym.
Ale to przecież nie powinno być ostatnie słowo. A jeśli pan Kaczyński i tego nie będzie chciał zapłacić? Panie Radosławie, niech pan szybko wycofa skargę, bo rząd może znów zmienić przepisy, i to pan będzie musiał zapłacić za swoją rozróbę 15 tys. oraz przeprosić prezesa. Naprawdę szybko, szybko. Pan Jarosław nie jest człowiekiem mściwym, ale w końcu straci cierpliwość i wyegzekwuje tę kasę.