Wbrew pozorom „dziaders” i „smarkacz” z jednej są ulepieni gliny. Z gliny oportunizmu. Te dwa symetryczne i jednako obraźliwe określenia skupiają się na czymś, co zapomniana polszczyzna zwała kiedyś niewczesnością. Dziaders jest „nie w czas”, bo zapóźniony i nienadążający za przemianami kulturowymi, a smarkacz jest „nie w czas”, bo niedojrzały jeszcze do zrozumienia głębszych pokładów i genealogii urządzeń życia społecznego. A może nikt nie jest „w czas”, czyli w pełni dojrzały, rozumiejący świat, odpowiedzialny i samodzielny? Może wyobcowanie jest tak powszechne, że nie można traktować go jak wady ani choroby?
Bądź tu mądry! Myślę, że mądrych już nie ma. Nikt nie nadąża za obrotem spraw, bo historia się zagęściła, przyśpieszyła i zglobalizowała. Doświadczenie jednostki nie ogarnia już żadnej z „epok” ani „kultur”. Każdy z nas jest tu tylko turystą i zwiedza świat autokarem bez przewodnika. Zaleźliśmy się w czasie, który wciąż jeszcze należy do tzw. nowoczesności, lecz nie ma już swoich wizjonerów, rewolucjonistów ani filozofów, co jak ta sowa Minerwy „wylatują o zmierzchu”, aby nam opowiedzieć, co właściwie się wydarzyło.
Hermann Hesse jeszcze przed wojną nazwał nasze czasy epoką felietonu. To celne określenie i felietoniście miłe, choć przecież nie o pochwałę w nim chodzi, bo w pojęciu staroświeckich arystokratów ducha, jak Mann czy Hesse, wszystko to jest płochość, igraszka i barbaria. Pewnie tak. Publicystyka to rzecz zapewne niezbyt ambitna, lecz nie wymyśliliśmy jak dotąd nic lepszego, co pozwalałoby nam na masową skalę zorientować się w świecie. Miały się tym zająć nauki, z pomocą specjalistów od edukacji, lecz jakoś się nie udało. Szkoła nie tłumaczy świata, nauki czynią to w sposób skrajnie rozproszony i nieskoordynowany, przeto zostaje jedynie swobodna narracja literatury, eseju, filmu.