Ostatnio sondaże PiS wzrosły o 2–3 pkt proc., wywołując w obozie władzy niemal euforię. Potraktowano je jako dowód, że „zima została wygrana”. Nie spełniły się czarne scenariusze braku opału i prądu, wyborcy PiS okazali się odporni na informacje o kolejnych aferach i konfliktach w Zjednoczonej Prawicy, nie było żadnych odczuwalnych skutków braku pieniędzy z KPO. Ba, nawet drożyzna, która właśnie ustanowiła rekord ćwierćwiecza, nie przeciągnęła na stronę opozycji znaczących grup wyborców. Polaryzacja, podział polityczny w Polsce jest tak głęboki i utrwalony, że między zdeklarowanymi zwolennikami PiS i antyPiS przepływy są praktycznie niemożliwe. W całej wielomiesięcznej kampanii gra idzie więc o trzy pomniejsze cele: mobilizację własnych wyborców, demobilizację przeciwnika oraz o przyciągnięcie kilku procent głosów z puli niezdecydowanych lub biernych. Przez ostatnie miesiące PiS był raczej w defensywie; sondaże, nawet po doliczeniu ewentualnych mandatów Konfederacji, nie dawały w przyszłym Sejmie większości. Przewagę obecnej opozycji liczono na kilkadziesiąt mandatów. Teraz PiS plus Konfederacja, która w kilku badaniach urosła niemal do 10 proc., po raz pierwszy są blisko dającej władzę granicy 230 miejsc. Nie ulega wątpliwości, że to efekt udanego wciągnięcia do kampanii wyborczej osoby Jana Pawła II.
Wygląda na to, że „stając w obronie godności Papieża-Polaka przed haniebnymi atakami” PiS znalazł wreszcie temat idealnie spełniający wszystkie trzy główne cele kampanii. To potężniejsza broń niż intensywnie testowani wcześniej „Niemcy”, „transseksualiści” czy „robaki”. Przez cały tydzień po stronie opozycji zadawano więc to samo pytanie: Czy papież wygra, a może już wygrał, dla PiS wybory? Pojawiły się nawet pretensje do TVN, że po co było akurat teraz robić śledztwo w sprawie ukrywania przez kard.