Wiosenny, świąteczny czas przyniósł w kraju dziwną ambiwalencję, niejasność, czasami wręcz poczucie absurdu. Jakby rzeki zaczęły płynąć w drugą stronę, deszcz padał do góry, i nic się już nie wiązało z niczym. Po zdawałoby się udanych rajdach Platformy po województwach i dobrych wystąpieniach Donalda Tuska, po „babciowym” i zerowym kredycie mieszkaniowym notowania PO natychmiast zastygły, a nawet się obniżyły. PiS po aferach „willa plus”, NCBiR, po tragicznej w skutkach nagonce na opozycyjną posłankę, ze wściekłymi rolnikami na karku i niedomagającym prezesem, złapał oddech i powiększa przewagę nad konkurencją. Szymon Hołownia w następstwie triumfalnego sojuszu z PSL wpadł w melancholię i mówi, że opozycja nie pachnie zwycięstwem. Lewica regularnie ogłasza swoje przełomowe propozycje, a jej wyniki ani drgną, zwłaszcza w górę. Urosła trochę Konfederacja, choć w tym celu nie zrobiła właściwie nic. Jednak nagle została pokochana przez tych, którzy są skłonni opchnąć dowolne wartości w zamian za niskie podatki, na które Mentzenowi Kaczyński i tak nie pozwoli. Poza tym, jeśli się broni Mentzena i bagatelizuje obskuranckie tezy, które kiedyś bezwstydnie wygłaszał, to z jakiego powodu bardziej wiarygodne miałoby być to, co mówi teraz? (O fenomenie Konfederacji więcej w tekście Rafała Kalukina).
Wydaje się, jakby w politycznej maszynie przestały działać klawisze i gra ona własne melodie. To poznawcze zamieszanie dotyczy też szerzej społeczeństwa: właściwie nie wiadomo, jak jest. Szaleje drożyzna i inflacja, z badań wynika, że ludzie oszczędzają na jedzeniu i zamierzają spędzić skromne święta, ale zaufanie do prezydenta i premiera rośnie, a wycieczki zagraniczne i pobyty krajowe na majówkę schodzą na pniu.