Jarosław Kaczyński chciał poskromić sędziów buntowników w Trybunale Konstytucyjnym, ale swoim wywiadem dla PAP sprawił, że teraz nie mają właściwie innego wyjścia, jak tylko dalej się buntować. Sondaże wyborcze są coraz lepsze dla PiS, więc w jego interesie leży, aby do Polski trafiły pieniądze na KPO. Unia uzależnia to jednak od przyjęcia – niezbyt zresztą szczęśliwej – nowelizacji ustawy o Sądzie Najwyższym. Ustawa zakleszczyła się w TK Julii Przyłębskiej, bo do jej osądzenia w pełnym składzie – odliczając sześciu buntowników kwestionujących, że kadencja prezes Julii trwa – brakuje dwóch osób. Już wyglądało, że szykuje się przełom – z szeregów buntowników zaczął się wyłamywać Bogdan Święczkowski, który swoją obecnością na zgromadzeniu zwołanym przez Przyłębską zagwarantował kworum i umożliwił uchwalenie stanowiska, że nie ma wątpliwości co do trwania jej prezesury. Jednak prezes PiS we wspomnianym wywiadzie nie tylko postawił się ponad sędziami, rozstrzygając, że Przyłębska nadal jest prezeską, ale też sprawiał wrażenie, że grozi buntownikom. Stwierdził, że szybkie rozpoznanie wniosku prezydenta „jest kwestią racji stanu, tak ważną, że żadne względy, które nie mają podstaw prawnych, a jedynie są elementem osobistych przeświadczeń pewnych osób, nie mogą stać na przeszkodzie”. Co może się stać z sędziami, którzy postępują wbrew racji stanu?
Jeśli teraz buntownicy stawią się do rozpatrzenia wniosku prezydenta, wyjdą już jawnie na wysługujących się prezesowi partii rządzącej – albo na tchórzy. W dodatku Kaczyński liczy na to, że sprawa wniosku prezydenta „zostanie załatwiona pozytywnie” – czym w niezręcznej sytuacji postawił wszystkich sędziów. A w każdym razie tych, którzy mają ambicję uchodzić za niezawisłych.