„Kto żyw” oznacza dziś pisowską władzę oraz jej akolitów. Prezes partii obłudnie zwanej Prawem i Sprawiedliwością po dłuższej przerwie znów krąży po kraju niczym wrogi dron. Odważnie wylądował w Janowie Lubelskim (w Janowie Podlaskim byłoby znacznie trudniej, gdyby próbował szczycić się sukcesami), gdzie jak zwykle jednoczył Polskę okrutnie tandetną polszczyzną. No cóż, takie odebrał wykształcenie, że „som ludzie i bendom się z tom beznadziejnom ideom demokracji obnosić” (cytuję z pamięci i tendencyjnie).
PiS od 2015 r. zmienia stosunki społeczno-gospodarcze oraz ustrój polityczny państwa – ciągnął prezes. Słuchając tych słów, zrozumiałem, że w Polsce trwa pełzający zamach stanu i że – jeśli wygrają tegoroczne wybory – to dopełznie on do celu. Partia rządząca będzie się pławić w autorytaryzmie, a my pokornie staniemy w kolejce, czekając na jakiś przedwczorajszy pociąg z ostatnią paróweczką hrabiego Barry Kenta. Przesadzam? Bardzo bym chciał, ale raczej nie dosadzam. Konstytucja już dawno stała się pamiątkowym egzemplarzem druku, który można podłożyć pod nogę od stołu, żeby się zupa nie wylewała. Trybunał Konstytucyjny, najwyższa instancja kontrolująca akty prawne, podzielił się na dwie nierówne połowy i w zasadzie zawiesił działalność.
Demokratyczne instytucje w naszym kraju ma pewnie zastąpić komisja ds. badania wpływów rosyjskich na bezpieczeństwo Rzeczpospolitej – od roku, a jakże, 2007 (pierwszy rząd Tuska) do 2022. PiS chce nadać komisji superkompetencje, nieobecne nawet w Kodeksie karnym. Na przykład prawa do zawieszenia działalności publicznej politycznego przeciwnika (oczywiście przeciwnika PiS) na 10 lat. Nazwijmy rzecz po imieniu: ma to być rodzaj bolszewickiej czystki. Aż strach pomyśleć, jak doktor prawa, pilnowany przez kamienne lwy, będzie rozważał wszelkie za i przeciw powstania takiej komisji.