Niewiele brakowało, żebyśmy się tego dowiedzieli – byłoby tak, gdyby w USA zapadł wyrok w sprawie między produkującą maszyny do głosowania firmą Dominion Voting System a należącą do Ruperta Murdocha telewizją Fox News, na której ciążył zarzut kolportowania nieprawdy o rzekomo „ukradzionych” Donaldowi Trumpowi przez Joego Bidena wyborach prezydenckich. Niestety do wyroku nie doszło, bo sprawa zakończyła się ugodą: Fox News ma zapłacić firmie DVS 787 mln dol. w zamian za odstąpienie od dochodzenia sprawiedliwości przed sądem. Kwota ugody jest podobno rekordowa jak na tego typu sprawę, co nie zmienia faktu, że wyrok zapewne opiewałby na więcej – wszak na ugodę idzie się po to, żeby zminimalizować straty. Tak więc dokładnej ceny kłamstwa mediów na razie nie poznamy, jednak ze starcia DVS z Foxem płynie inna korzyść: łatwo jest wyobrazić sobie, że scenariusz tej konfrontacji wraz z finałem napisał twórca „Sukcesji” Jesse Armstrong, i tym sposobem zanurzyć się w świecie serialu już na kilka dni przed premierą nowego odcinka. Powinni docenić tę możliwość wszyscy uzależnieni od paskudnego klanu Royów, a jest nas przecież legion.
Oglądając „Sukcesję” bindżem, rozwinęłam toksyczną relację z algorytmami, która działa tak: one podrzucają mi świeże materiały o serialu, gdy tylko spojrzę w telefon, ja klikam we wszystkie linki ze zdjęciem Royów i w rezultacie dostaję ich jeszcze więcej, a to tworzy we mnie wrażenie, że „Sukcesja” to nie jakaś fabuła, tylko cały wszechświat równoległy, gęsto przenikający się z naszym. Wzbierająca co tydzień fala kontentu składa się zwykle ze streszczenia – dla potrzebujących być na bieżąco bez oglądania; z objaśnienia szczegółów – takich jak krindżowa torba Burberry czy nawiązania do nazizmu; z rozwiązywania zagadek – np.