Kraj

Miłe maciory

Nie wiadomo, kto nas tak skutecznie przeklął, ale niewątpliwie żyjemy w coraz ciekawszych czasach.

Informacje o rosyjskich rakietach spadających niepostrzeżenie w lesie pod Bydgoszczą, o znikających w Zachodniopomorskiem balonach szpiegowskich z Białorusi i zapodzianych, Bóg wie gdzie, wojskowych dronach bombardują nas z każdej strony. Dołują – strzelające w kosmos ceny energii, pieczywa i czereśni. Dobijają – doniesienia o putinizacji ustroju, jeszcze wczoraj pełzającej, dzisiaj już ubranej w siedmiomilowe buty i z cynicznie roześmianą gębą. W tej sytuacji doprawdy trudno się dziwić, że umykają nam zdarzenia nieco subtelniejszej natury – ot, chociażby inwazje językowe.

Czy ktoś z Państwa zauważył na przykład, kiedy i jak dokonał się ów niesłychany akt dywersji, który wymiótł z publicznego języka krzepkie słowo „matka”, zastępując je miluchną niczym tetrowa pielucha „mamą”? To dopiero perfidna robota! Czy złapano może sprawców za rękę? Pytam rzecz jasna retorycznie, skoro wiadomo nie od dziś, że właśnie tak działają wrogie implanty narodowo-katolickie: zagnieżdżają się w naszym codziennym słowniku niepostrzeżenie, jakby bez niczyjego udziału. Na pierwszy rzut oka wydają się takie niewinne, takie ludzkie, arcyludzkie, a potem – nagle – nie można się od nich opędzić. Co złego miałoby kryć się w słowie „mama”, przepełnionym wszak miłością i wdzięcznością, ciepłem i miękkością karmiącej piersi? Spieszę z odpowiedzią: niby nic, a jednak coś. Bo oto okazuje się, że 26 maja coraz rzadziej słychać o Dniu Matki, rozpleniło się za to „święto mam”, i to „mamom”, a nie matkom, składane są tego dnia życzenia oraz wręczane kwiaty. Słowo „mama” podpięło się pod nasze intymne wspomnienia i tęsknoty jak obcy ósmy pasażer „Nostromo” i z tej pozycji zawładnęło językiem państwa, mediów i reklamy.

Polityka 24.2023 (3417) z dnia 05.06.2023; Felietony; s. 95
Reklama