Szef „Przeglądu” Jerzy Domański po warszawskim marszu dostrzegł światełko w tunelu: „Etap teflonowości PiS i czasy, kiedy obozowi władzy żadna z setek afer nie była w stanie zaszkodzić, wchodzą w erę schyłkową. (…) Przez osiem lat nic PiS nie potrafiło zaszkodzić. Teraz zobaczymy, czy przez cztery miesiące jest jeszcze coś, co pomoże im utrzymać władzę. Jak partii idzie, to nic nie jest w stanie jej zaszkodzić. A jak nie idzie, to nic nie jest w stanie jej pomóc. Czy ta dość uniwersalna zasada obejmuje także PiS?”. Niby tak, ale wciąż jakoś nie do końca.
W „Tygodniku Solidarność” marsz 4 czerwca podsumowuje Jakub Pacan: „Marsz nie będzie wielkim przełomem, nie spowoduje, że PO wygra wybory. Był jednak dla opozycji ważny. PiS musi się nauczyć szybko reagować po takich wydarzeniach. Jarosław Kaczyński milczał jeszcze o tym kilka dni po wydarzeniu”. Zamurowało go.
Ale politolog prof. Kazimierz Kik wciąż wierzy w Prezesa („Angora”): „Mobilizowanie elektoratu jest ważne dla demokracji i Tuskowi to się udało. Na marszu byli przede wszystkim przedstawiciele wielkich miast, gdzie PiS nie może liczyć na sukces. Z drugiej strony, nie ma wątpliwości, że gdyby Kaczyński chciał, to mógłby zorganizować równie duży albo nawet większy”. Nie ma też wątpliwości, że musiałby wcześniej wstawać.
Komentator Artur Bartkiewicz w „Rzeczpospolitej”: „Szymon Hołownia, zapraszając PiS na konsultacje ws. projektu ustawy autorstwa koalicji Trzecia Droga, zachował się tak, jakby Frodo Baggins, tuż przed przekroczeniem granicy Mordoru, zaproponował Sauronowi konsultacje w sprawie reformy administracyjnej w Shire.