„Bo zupa była za słona” – czy ktoś pamięta jeszcze kampanię społeczną uwrażliwiającą na zjawisko przemocy domowej? Nie wiemy, czy coś zmieniła w powszechnym podejściu do tego zjawiska, na pewno zostały po niej memy. Kiedy Polską wstrząsnęła tragedia małego Kamila, wszyscy byli zszokowani. Temat nie schodził z pierwszych stron gazet i tylko nieliczni zastanawiali się, czy z powszechnego oburzenia coś jeszcze wyniknie. A może jakimś cudem ustąpi ciche przyzwolenie na przemoc stosowaną głównie wobec kobiet i dzieci, zaś rodziny ofiar, sąsiedzi, kadra pedagogiczna w przedszkolach i szkołach oraz powołane do tego instytucje zaczną wreszcie reagować. Słowem, czekano na drugi cud nad Wisłą.
W kraju marzeń wyłożono by miliony na kolejną kampanię społeczną. Zawodowcom pracującym z ofiarami przemocy zaczęto by wypłacać adekwatne pensje, zainwestowano by też w szkolenie nowych specjalistów. Ale w państwie, w którym zabiera się fundusze chorym na raka i ogranicza dofinansowanie instytucji, które zajmują się przeciwdziałaniem przemocy – cóż, na inwestowanie w podnoszenie świadomości obywateli nie ma co liczyć. Lepiej pogodzić się z myślą, że w kraju Janusza Korczaka rządzi i nadal będzie rządzić przemoc.
„Problem w Polsce polega na tym, że nie ci mają dzieci, co trzeba” – pada zdanie w filmie Borysa Lankosza „Ciemno, prawie noc”, na podstawie powieści Joanny Bator o tym samym tytule. Fikcja artystyczna trafnie punktuje rzeczywistość. Fabuła książki i filmu oparta jest na rozwikłaniu zagadki tajemniczych zaginięć dzieci w Wałbrzychu. Im dłużej trwa śledztwo, tym więcej wątków wychodzi na jaw. W każdym z nich ofiarą jest dziecko. Spirala przemocy wydaje się nie mieć końca, a zaczyna się od pokolenia wstecz. Klasyczna historia: pradziadek bił, dziadek bił, tak samo tata, to i syn bije swoje dzieci, przynajmniej bachory będą posłuszne.