W tym byłem w Woodstock – zarzucając resztką grzywki, pokazał mi zwykły jednorazowy czepek pod prysznic, taki foliowy. Czepek prysznicowy założony na głowę tworzy nimb świętości. Foliowe czepki są dziś zapewne w hotelach bardziej zabronione niż palenie wyrobów tytoniowych w łóżku. Ale opisana scena zdarzyła się w czasach, kiedy w Stanach Zjednoczonych kampery służyły jeszcze głównie do podróżowania, a nie do mieszkania. Na białym czepku widniały pamiątkowe wpisy jego koleżanek i kolegów z 1969 r. – O! Popatrz, a to jest moja bawełniana fustanella, dostałem ją od mojej dziewczyny, Greczynki. – Chodziłeś w tym na wernisaże po Chelsea czy na herbatkę do mamusi na Long Island? – No, co ty, spędziliśmy rok na Hydrze i tam z hipisami tak chodziłem. – Jak to rok? A co ze studiami? – Oj, wiesz, wtedy jeszcze Amherst College nie był koedukacyjny, musiałem zrobić sobie rok przerwy. Następnie na moją prośbę leciał pokaz bardzo ładnie wypranych, wyprasowanych damskich bluzek i sukienek różnych rozmiarów. Szafa mojego ówczesnego chłopaka, starszego ode mnie o 25 lat, była przepastna. Jego dziewczyny uciekały, porzucając garderobę, a on z sentymentu lub naiwnej wiary, że może jeszcze wrócą do niego choćby po kaszmirowy sweter, część tych „pamiątek” nadal trzymał w formalinie. Oczywiście, że nosiłam ubrania po byłych kochankach mojego partnera. Dzięki tej szafie mogłam być so vintage. Ja również nie należę do osób, które po rozpadzie związku dezynfekują mieszkanie, fotografie z byłymi odcinają nożyczkami czy wzywają funkcjonariuszy do palenia teczek.
Wszystkie dziewczyny mojego amerykańskiego byłego nadal żyją, ale kumpli, z którymi był na Woodstock, pochował już sześciu. Kilku moich kolegów z podstawówki, liceum i studiów już nie żyje.