Niewidzialna ręka
Wschodnie tropy w kampanii. Czy Rosjanie mogą ingerować w polskie wybory?
Tak hucznej celebracji Święta Wojska Polskiego jak w tym roku do tej pory jeszcze nie było. Z widowiskową defiladą w Warszawie na pierwszym planie, ale też dziesiątkami pomniejszych pikników w całym kraju, nęcących połyskiem świeżo zamówionego wojskowego sprzętu oraz zapachem dymiącej grochówki z kuchni polowej. W strategii PiS na wybory kwestia bezpieczeństwa od początku jest kluczowa, a sierpniowe święto pozwala zwizualizować snutą od miesięcy opowieść o Polsce zbrojącej się po zęby, niemal już mocarstwowej.
Jest zatem w interesie PiS, żebyśmy ponownie zaczęli się bać. Przynajmniej trochę, bez popadania w paranoję „wejdą, nie wejdą”. Z rozbudzonym widmem agresji trudno byłoby utrzymywać poparcie dla dalszych dostaw sprzętu dla Ukrainy, którego sami możemy za chwilę potrzebować. Ale już zagrożenia mniejszej rangi, niedotykające większości z nas bezpośrednio, ogólnie zdolne podnosić ciśnienie opinii publicznej, byłyby całkiem pożądane. Kiedy więc rozgościli się na Białorusi najemnicy z Grupy Wagnera, i to w bezpośredniej bliskości polskiej granicy, naturalna stała się pokusa, żeby to propagandowo wykorzystać w kampanii PiS.
Prawdziwego celu rosyjsko-białoruskiej operacji oczywiście nie znamy, tym swobodniejsze zrobiło się jednak pole do spekulacji. Otworzył je zresztą Łukaszenka pogróżką wyprawy wagnerowców na Warszawę i Rzeszów, co zabrzmiało niedorzecznie, ale mieszkańcom przygranicznych terenów z pewnością zrobiło się nieswojo. Temat od razu więc podchwycił premier Morawiecki, jak zawsze w takich okazjach przywdziewający polową kurtkę, a za nim włączył się cały chór propagandowy PiS. Zamiast poprzestać na uspokajającym komunikacie, że sytuacja jest pod kontrolą służb granicznych i wojska, przez wiele dni podbijano stawkę opowiadaniem o wagnerowskich bestiach, które zdolne są do wszystkiego.