Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Kto wynalazł człowieka?

„Wszystko jest w człowieku, wszystko jest dla człowieka!”, pisał pełen entuzjazmu Maksim Gorki.

Aż do czasów odrodzenia człowiek wcale nie „brzmiał dumnie”, a jego reputacja była niezbyt dobra. Nie żeby elity miały złe zdanie o sobie, bo to zjawisko całkiem nowe. Raczej odwrotnie – właśnie dlatego, że arystokracja rodowa i inni bogacze uważali się za rasowo doskonalszych od reszty, ogólna ocena gatunku, reprezentowanego najliczniej przez chłopów, była krytyczna. Nie tylko polska szlachta uważała się za potomków szlachetnego ludu (Sarmatów), czym miała odróżniać się od pospólstwa – podobne legendy miały elity wielu społeczeństw. A do tego plemiona i nacje całego świata uważały się za istoty wzorcowo ludzkie, w odróżnieniu od sąsiadów, których miały za coś w rodzaju istot człekokształtnych. Rasizm zawsze był normą i dopiero wynalazek równości rzucił światło na tę paskudną cechę społeczeństw i pozwolił ją nazwać (słowem „rasizm” właśnie).

Dawne, czyli przednowoczesne, stosunki społeczne nie pozwalały dojść do głosu temu pojęciu człowieka, które dziś jest dla nas tak oczywiste. Nie znano idei „człowieka” jako inteligentnej i wolnej osoby, mającej swoje odrębne od wspólnoty życie wewnętrzne i biografię, osoby wyjątkowej i niepowtarzalnej, nietykalnej i posiadającej prawo do kierowania sobą oraz do szacunku ze strony innych ludzi i państwa. Wszystko to wymyśliła rewolucja liberalna, która trwa na świecie już od czasów reformacji. Do wieku XVI wolnej i posiadającej indywidualną godność osoby, mającej niezbywalne prawa, niezależnie od wyznania, płci, pochodzenia i stanu społecznego, niemalże w ogóle nie znano. Tożsamość każdego człowieka wyznaczał właśnie jego stan i płeć, wobec czego nikt nie był „człowiekiem po prostu”. Tym bardziej dotyczyło to religii – można było być „wiernym” albo „niewiernym”.

Polityka 34.2023 (3427) z dnia 14.08.2023; Felietony; s. 90
Reklama