Po nocach mogę spać. Bezsenność znam z opowieści mężczyzn. Koleżanki raczej już pod wieczór padają skonane jak drzewa ścinane w Puszczy Karpackiej. Spałabym, ale marynuję, bo muszę. Myślenie ma kolosalną przyszłość, szczególnie o jadłospisie dla dzieci, które dał los i nie wyżywił los. Z wrześniem powróciło „szykowanie śniadaniówek”. Presja jest niebywała. A to pączuś w maśle ministrant Czarnek wypomina, że dzieci są puciate, a to media donoszą, że polskie dzieci przodują w cukrzycy. Warzywa na fajitas marynuję. Dawać chili czy nie dawać? Ach, te wybory same się w życiu nie zrobią. Politechnika czy AWF? Etat czy działalność? Wdowi grosz czy hospicjum? Wazektomia czy prezerwatywy, książka czy film, rozwód czy powrót, alimenty czy komornik, własność czy najem?
Wyborów dokonujemy nieustannie, czasem ktoś dokonuje ich za nas, żadnych nie dokonujemy w pełni samodzielnie czy w pełni na trzeźwo. Nie tylko Cambridge Analytica, trolle, ale i ilość piwa Guinness spożywanego przez Brytyjczyków przesądziły o brexicie. Kac u niektórych trwa do dziś.
Tej jesieni w Polsce przewiduję większą niż ostatnio grupę niezdecydowanych do samego końca i tych, którzy w ogóle nie pójdą na wybory. Ostatnia dekada doprowadziła do tego, że Polacy, niczym jakaś ogromna orkiestra przygrywająca do danse macabre, grzechoczą pudełkami z lekami. Projektanci przechodzą sami siebie w tworzeniu segregatorów na pigułki dopasowane do naszych potrzeb: tu w przegródce trzy viagry. Jesteśmy aktywni seksualnie. Oczywiście wcześniej ktoś musi nam o tym przypomnieć. Tu citalopram – na depresję, lęki, apatię, albo jakaś inna piguła, żeby wygłuszyć życie lub dostać kopa do działania. Uchylamy środkowy poziom. Letrox, trzy tabletki magnezu, witamina D3, antyhistaminowe te malutkie, przeciw astmie te różowe, na migrenę, na wieczny globus, maść na srom, a tu ampułka z adrenaliną, i jeszcze pęseta na kleszcze, bo kleszczami to nas straszą 13 miesięcy w roku.