Kino politycznego niepokoju
Między Kościuszką a „Zieloną granicą”. Te gorszące ataki to nowa jakość w strategii PiS
Sezon 2023–24 zaczął się w polskich kinach od bezprecedensowej politycznej awantury. Władza zaatakowała film Agnieszki Holland „Zielona granica” z intensywnością niewidzianą od 1989 r., jeśli nie od 1968 r. Ministrowie, premier, prezydent, Jarosław Kaczyński – od ośmiu lat, niezależnie od pełnionych funkcji najważniejsza osoba w państwie – wypominali Holland „szkalowanie polskiego munduru”, „pogardę dla Polaków”, udział w kampanii mającej zmusić Polskę do rozebrania muru na granicy. Reżyserce wyciągano „komunistyczne” pochodzenie, a nawet porównywano ją do kręcących „antypolskie paszkwile” propagandowych twórców III Rzeszy.
Politycy w kinie, kino w polityce
Rządząca partia wielokrotnie pouczała już w przeszłości filmowców, jak i co mają kręcić. W partyjnym programie z 2014 r. znalazła miejsce na polemikę z „Pokłosiem” (2012 r.) Władysława Pasikowskiego, jako czołowym dziełem „pedagogiki wstydu”. Złożyła też obietnicę, że takie filmy nie będą finansowane z publicznych pieniędzy. Beata Szydło odnalazła nowe powołanie recenzentki filmowej przy okazji „Idy” (2013 r.) Pawła Pawlikowskiego. Gdy reżyser odebrał za swój film Oscara, ówczesna premier nie tylko zadeklarowała, że film „pod względem artystycznym” niespecjalnie jej się podobał, ale też, że „na pewno nie był promocją Polski, raczej rysował jej negatywny obraz”. W pierwszym roku swojego urzędowania premier Gliński wyraził publicznie „zdumienie” tym, że w konkursie Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych zabrakło „Historii Roja” – sprzedawanej przez bliskie partii media jako „pierwszy film o żołnierzach wyklętych”. Niesłusznie, bo żołnierze „antykomunistycznego podziemia” pojawiają się już w „Popiele i diamencie” (1958 r.