Lekarzy bez specjalizacji jest ok. 17 tys., a średnio zarabiają 3232 zł. Ci walczą więc o podwyżkę 1768 zł średnio miesięcznie, ponieważ ich płaca minimalna ma wynosić 5 tys. zł. Ta suma, pomnożona przez 17 tys. i przez 12 miesięcy, daje rocznie ponad 361 mln.
Najmniej, bo po tysiąc złotych na głowę, próbują wywalczyć pielęgniarki. Ale jest ich aż 250 tys., co miesięcznie kosztowałoby 250 mln zł, zaś rocznie – 3 mld zł. W sumie żądania płacowe strajkującej służby zdrowia sięgają prawie 5,5 mld zł, ale na tej kwocie rachunek się nie kończy. Po pierwsze – o tyle należałoby powiększyć wynagrodzenia, w których już zawarte są ubiegłoroczne 30-proc. podwyżki, które wygasają w tym roku, a ich kontynuacja nie jest przesądzona. Wedle NFZ – operacja ta kosztowała 4,7 mld, więc na kolejny rok trzeba byłoby tyle samo. Zanim jednak do tych 4,7 mld zł dodamy sumę 5,5 mld – należy ją najpierw ubruttowić. Składki na ZUS nie będą bowiem wyliczane od 5,5 mld zł, tylko od dużo większej sumy, a dopiero po ich odjęciu zostanie 5,5 mld. Ta suma to prawie 10 mld zł. Na podwyżki dla służby zdrowia NFZ musiałoby więc mieć dodatkowo od podatników około 14 mld zł. Jego roczne wpływy wynoszą obecnie ok. 40 mld zł. Minister Religa proponował, aby operację podnoszenia dochodów NFZ rozłożyć na kilka lat. Zarówno sama wysokość, jak i sposób oraz terminy chyba nieuniknionych podwyżek płac w służbie zdrowia to sfera negocjacji. Więc może by je na poważnie zacząć?