Marsz w mroku
Marsz w mroku. „Agent Tusk”, „Zdrajca”, „Do Berlina”, krzyczeli zwolennicy PiS
„Jest nas bardzo dużo, ale jakby to przeliczyć na piękny, wiosenny dzień, to byłoby nas dwa czy trzy razy więcej” – zaczął swoje przemówienie Jarosław Kaczyński. To prawda, przyszło sporo osób – nieoficjalne dane PiS mówią o 100 tys. (oficjalnie organizatorzy chwalą się 200, a nawet 300 tys. uczestników – warszawski ratusz podaje 35 tys.). Do ubiegłorocznych manifestacji Tuska pisowski „Marsz wolnych Polaków” się nie umywa, ale też mroźne czwartkowe popołudnie, po zachodzie słońca, i fakt, że PiS nie ma zbyt wielu fanów w stolicy, nie zwiastowały tłumów. Ściągnięto więc posiłki, w tym działaczy Solidarności.
Ciasna ulica Wiejska nie była do tego przystosowana. Ludzie przeciskający się spod Sejmu ostrzegali tych, którzy tam zmierzali, żeby sobie odpuścili. Dochodziło do sprzeczek. Starsza kobieta prosiła o przejście, bo zrobiło jej się słabo. Ktoś przy mikrofonie pytał, gdzie jest służba medyczna. Ale zapału to nie przygasiło. Tłum skandował: „Tu jest Polska”, „Zwyciężymy”, „Cześć i chwała bohaterom” (to o Kamińskim i Wąsiku) oraz „szlagier” tej demonstracji: „Ruda wrona orła nie pokona” (przeróbka hasła z czasów gen. Jaruzelskiego). Mateusz Morawiecki cytował motto amerykańskiego „Washington Post”: „Demokracja umiera w ciemności”. Dużo mówiło się o wolnych mediach, łamaniu konstytucji, dyktaturze – gdyby ktoś z niedawnej opozycji znalazł się tego wieczoru na Wiejskiej, mógłby pomyśleć, że jest wśród swoich. Tyle że dyktaturą nazywano tu politykę rządu Tuska, wolnymi mediami – pisowskie TVP, a łamaniem konstytucji – aresztowanie byłych szefów CBA.
PiS początkowo chciał demonstrować przeciwko „zawłaszczaniu wolnych mediów przez koalicję 13 grudnia”.