Pięciu żołnierzy zginęło w marcu w czasie ćwiczeń i szkoleń wojskowych. Na początku miesiąca dwaj żołnierze piechoty ponieśli śmierć w Drawsku Pomorskim, przejechani przez transporter opancerzony. Później dwaj saperzy – instruktor specjalista i szkolony żołnierz – nie przeżyli eksplozji materiału wybuchowego, którego podkładanie wspólnie ćwiczyli. Wreszcie świetnie znający góry i wspinający się na najwyższe szczyty świata komandos zginął porwany przez lawinę w masywie Rysów, w czasie szkolenia wysokogórskiego. Takiej czarnej serii dawno nie było i nie może dziwić, że na polecenie ministra obrony zajęcia czasowo wstrzymano, aby przyjrzeć się procedurom, przypomnieć obowiązki i reguły, sprawdzić, co nie działa. Przerwa ma potrwać najwyżej kilka tygodni i nie dotyczy działań operacyjnych o najwyższym priorytecie oraz szkolenia sił zbrojnych Ukrainy.
Władysław Kosiniak-Kamysz inaczej wyobrażał sobie przedświąteczne spotkania z żołnierzami, w czasie których dostawał kolejne tragiczne wieści, a jednocześnie musiał zapewniać o wsparciu, solidarności, dalszych inwestycjach w sprzęt i rozwój armii. Rekordowe wydatki obronne (4,2 proc. PKB) nikomu życia nie wrócą, rodzinom nie ulżą – poza oczywistym wsparciem finansowym, na które pieniędzy nie powinno braknąć. To pierwsze tak trudne momenty za nowych rządów w MON. Nagromadzenie nieszczęśliwych zdarzeń uruchamia odrażające komentarze sfory internetowych trolli napędzanych polityczną nienawiścią, ale rodzi też poważne pytania, skąd ta czarna seria?
Tylko część odpowiedzi daje statystyka wskazująca, że więcej ćwiczeń rosnącej armii musi w którymś momencie przynieść więcej wypadków, w tym śmiertelnych. Inna część mówi o wydrenowaniu jednostek z doświadczonej kadry, głównie podoficerów-szkoleniowców, którzy stanowili w ostatnich latach gros wojskowych decydujących się na pożegnanie ze służbą.