Dziwne wybory
Dziwne wybory samorządowe. Nie czuć dramaturgii, choć od wyniku tak wiele zależy. Jakie są prognozy?
Każdy z głównych aktorów miał dobre powody, żeby potraktować tę kampanię poważnie. Dla koalicji 15 października w pierwszej kolejności to oczywiście szansa, żeby podtrzymać dotychczasową dynamikę polityczną i zepchnąć PiS do jeszcze głębszej defensywy. Przy okazji przetasowane zostaną karty wewnątrz rządzącego układu, co powinno się liczyć w przedbiegach do przyszłorocznych wyborów prezydenckich. Z kolei prawicy Kaczyńskiego wybory mogą trochę pomóc opanować wewnętrzny chaos i ponownie zmobilizować rozprzężony po oddaniu władzy elektorat. Możliwości powrotu do poważnej gry szuka wreszcie zmarginalizowana i trapiona rozłamami Konfederacja.
I rywalizacja o takie stawki oczywiście się toczy, chociaż niekoniecznie w ramach kampanii. Toczyła się ona trochę na marginesie polityki, jako wymuszony kalendarzem ornament, mało kogo w istocie jednak obchodzący. Jakże inaczej, niż w 2018 r., kiedy bitwa o samorząd wciągała wyjątkową dramaturgią. Ówcześni decydenci z premierem Morawieckim na czele krzątali się po kraju, tak jakby codzienne obowiązki rządzenia nagle przestały ich dotyczyć. Wzięte na celownik władzy PSL z chłopskim uporem godnym bohatera „Placówki” tygodniami opierało się zmasowanemu ostrzałowi PiS. A już rywalizacja Rafała Trzaskowskiego z Patrykiem Jakim o Warszawę stała się niemalże epopeją uwalniającą ogromne polityczne emocje.
Rachitycznie i przewidywalnie
Tyle że tamte wybory dopiero otwierały polityczny cykl po trzyletniej przerwie. Partie miały więc czas na przegrupowanie szeregów i przede wszystkim odbudowanie budżetów. Teraz jest zupełnie inaczej: po rekordowo długiej i intensywnej kampanii do parlamentu partyjne budżety są wydrenowane i bardziej już trzeba spłacać zobowiązania, niż zaciągać kolejne. Ograniczano się więc do rutynowych konwencji partyjnych – które zresztą najczęściej szybko roztapiały się w informacyjnym szumie – oraz agitacji w terenie.