Kraków: napięcie rośnie
Kraków: Miszalski czy Gibała? Walka jest ostra, puszczają nerwy, przed II turą napięcie rośnie
Jeszcze przed pierwszą turą walka wyborcza była – jak na galicyjskie obyczaje – ostra. Teraz, kiedy okazało się, że miasto będzie wybierać prezydenta w dogrywce, napięcie wzrosło. Najpierw nerwy puściły kandydatowi Łukaszowi Gibale. Był zdecydowanym liderem sondaży, a przegrał, i to o ponad 10 pkt procentowych. Najwięcej głosów zyskał bowiem kandydat Koalicji Obywatelskiej Aleksander Miszalski.
Podczas powyborczego wieczoru Gibała obrzucił głównego teraz konkurenta kąśliwościami. Epitet „hotelowy baron” miał przypominać, że obecny poseł Platformy prowadził kiedyś w mieście firmę turystyczną, a jeden z należących do niej hosteli mieścił się w kamienicy będącej podczas okupacji siedzibą gestapo. Stronnicy Gibały przypominali, że to tam „barbarzyńcy niemieccy torturowali i mordowali tysiące Polaków”. Padła też sugestia, że krąg biznesowy Miszalskiego odpowiada za zalew miasta hordami pijanych turystów. Równocześnie Gibała sam uznał się za ofiarę negatywnej kampanii. Rozpętać ją miało lobby deweloperów, któremu zależy na dalszym „betonowaniu” i „turystyfikacji” Krakowa. Oczywiście w domyśle z tą grupą ma wciąż być związany kontrkandydat.
Tymczasem coraz powszechniej zaczęły krążyć pod Wawelem informacje dotyczące finansowego zaplecza samego Łukasza Gibały oraz wątpliwości co do jego rzeczywistych intencji. Słynna stała się skala zadłużenia prowadzonych przez niego spółek – sięga ponad 230 mln zł. Gibała stara się o prezydenturę już trzeci raz. Od lat przedstawia się jako sprawny menedżer i osoba niezależna – zarówno politycznie, jak i finansowo. Tyle że nawet jeśli źródłem gigantycznych pożyczek jest spółka kontrolowana przez jego ojca (która zresztą ponoć wobec fiskusa deklarowała, że takich pieniędzy w okresie udzielenia pożyczki nie wypracowała), to dług jest długiem, a dłużnik pozostaje w zależności, zwłaszcza wobec wierzyciela.