O której będzie wojna? Gen. Różański o pięcie achillesowej polskiej armii i o tym, jak walczyć sprytnie
JULIUSZ ĆWIELUCH: – Podoba się panu pomysł budowy fortyfikacji na wschodniej granicy?
MIROSŁAW RÓŻAŃSKI: – Podoba mi się każdy pomysł, który zwiększa bezpieczeństwo Polski. Pod warunkiem że je realnie zwiększa.
A ten nie zwiększa?
A co wiemy na temat tego pomysłu?
Ma kosztować 10 miliardów i…
Zróbmy tu pauzę, bo to rzeczywiście jest konkret. Dla większości czytelników 10 mld to pewnie kwota, która robi wrażenie. Tylko skąd się ona wzięła, skoro nie mamy jeszcze żadnych szczegółów? Ktoś ją wywróżył z fusów, a może metodą prostego mnożenia policzył, że skoro na płot na granicy z Białorusią trzeba było wydać 2 miliardy, to jak się pomnoży tę kwotę przez pięć, to będziemy mieli pięć razy lepsze zabezpieczenie? No i przed czym mamy się ochronić, jak będziemy to robić?
Przepraszam, ale to ja pytam, a pan ucieka w jakieś dywagacje.
Zarzucanie wojskowemu, nawet emerytowanemu, że przed czymś ucieka, to ryzykowna strategia prowadzenia wywiadu. Próbuję pana nieco ostudzić i uratować przed abstrakcyjną rozmową. Nie dość, że jest za mało danych, to i czas na poważną debatę o bezpieczeństwie jest trudny. Jesteśmy w momencie kampanii wyborczej. Ludzie są pełni obaw i lęków. Jeśli coś mnie cieszy, to fakt, że politycy próbują je łagodzić, a nie podsycać. Z tej perspektywy pas umocnień na wschodniej granicy bardzo mi się podoba, bo jest pozytywnym sygnałem medialnym – widzimy wasz lęk i działamy.
Czyli Linia Tuska to wyborcza obietnica, taki milion aut elektrycznych, które obiecywał PiS?
Nie. Obecnie na polskiej granicy służy ok. 4 tys. żołnierzy, co jest jasnym sygnałem, że sytuację, która tam jest, państwo traktuje poważnie.