Lepper i Wałęsa (pesymiści) wieszczą jednym głosem stan wojenny, opozycyjni „optymiści" natomiast mówią co najwyżej o czekającym nas stanie wyjątkowym. Że obecna sytuacja jest wyjątkowa, to nie ulega wątpliwości, ale zaraz stan wojenny? Za późno, o dwa lata.
Na złość
Być może największym z dotychczasowych błędów strategicznych braci Kaczyńskich (czy raczej - Pierwszego z nich) okaże się ten, że stanu wojennego nie wprowadzili odpowiednio wcześnie. Teza niby absurdalna, ale gdyby tak prześledzić, punkt po punkcie, treść „Ustawy o stanie wojennym z dn. 29 sierpnia 2002 r.", próbując zestawić ją z „przygodami IV RP", wnioski mogłyby się okazać wręcz „porażające". Podstawowy jest taki, że swoiste szaleństwo, które tkwi w metodach sprawowania w niej władzy, skłaniające jednych do głębokiej refleksji, innych do emigracji (a jeszcze innych do samobójstwa, choć ci - na szczęście - są w mniejszości), można było usankcjonować prawnie. Wystarczyło od razu po wyborach w 2005 r. ogłosić stan wojenny, wprowadzając w życie odpowiednią ustawę.
Jak informuje art.1. Ustawy o stanie wojennym, określa ona m.in. "zasady działania organów władzy publicznej oraz zakres ograniczeń wolności i praw człowieka i obywatela". Wprowadzenie go musiałoby być oczywiście jakoś sensownie uzasadnione. Nic prostszego. Art. 2. podpowiada, że stan wojenny Prezydent ogłosić może „w razie zewnętrznego zagrożenia państwa, w tym spowodowanego działaniami terrorystycznymi, zbrojnej napaści na terytorium RP". Wszystkie warunki spełnione, bowiem terroryzm to fakt, a z zewnątrz wciąż jakieś kuksańce - jak nie ze strony Rosji, to z Niemiec.
Spójrzmy więc, jaką sielanką mogłaby być IV RP dla jej rządców, gdyby wpadli odpowiednio wcześnie na pomysł zalegalizowania stanu wojennego.
Być może największym z błędów braci Kaczyńskich okaże się ten, że stanu wojennego nie wprowadzili odpowiednio wcześnie.
Reklama