Pośród słusznych narzekań na degradację umysłów i obyczajów warto zauważyć i docenić nową jakość, która zawładnęła, by tak się wyrazić, intelektualną kulturą wysoką, przenikając niżej i niżej, aż do publicystycznej papki mielonej przez AI, do szkół i pod widmowe strzechy późnych wnuków ludu pracującego.
Gdy sięgniesz po cokolwiek, co humaniści, pisarze polityczni, erudyci i filozofowie napisali przed wieloma lub niewieloma wiekami, to twój nieodmienny podziw dla ich talentu i dokonań przełamany zostanie czułością wnuczęcia dla zniedołężniałych dziadków. Jednak to wszystko są ramoty! Stek banałów, półprawd i przesądów, niezbyt porządnych analiz i powierzchownych polemik.
Nawet najwięksi geniusze pozostawili po sobie ledwie po kilkadziesiąt stron wartych dziś czytania, a i te lepiej wypadają w podręcznikowych streszczeniach. No bo jesteśmy o wiele bardziej inteligentni, mamy sprawniejsze narzędzia językowe, wyostrzony krytycyzm, a nade wszystko nieporównanie większą wiedzę i skumulowane historyczne doświadczenie. Poczciwe olbrzymy, bez których nas by może nie było, przypominają dzieci. To nie moja ani Platona wina, lecz gdyby cudem mi odżył, to długo musiałbym go uczyć, nimby zaczął samodzielne życie filozofa. A czy mógłby zrobić karierę? Bardzo możliwe, ale nie całkiem pewne. W końcu konkurencja jest dobre tysiąckroć większa niż w czasach Peryklesa.
Nawet teksty oświecenia, z rozpędu pisane aż do połowy XX w., trącą myszką i budzą zażenowanie przez swoją marnie iluminowaną ciasnotę i przesądność. Jakże mało było zrozumienia dla przeszłości i dla ludzkiego losu w jego wspólności i wielorakości nawet u tych autorów XIX w., którym zawdzięczamy coś, co nazywano świadomością historyczną. Ileż jest magii i hochsztaplerki w pismach wielkiego Freuda! Byle poradnik psychologiczny praży dziś mądrością, której czas mu poskąpił.