Zygmunt Solorz został odwołany z funkcji szefa rady nadzorczej Cyfrowego Polsatu, Polkomtelu oraz innych kontrolowanych przez niego spółek medialnych i telekomunikacyjnych. Oznacza to, że traci również nad nimi władzę, ponieważ jako szef rady mógł decydować o tym, kto będzie tymi firmami zarządzał. Stało się tak, ponieważ popełnił dwa błędy. Pierwszy: za bardzo chciał tę władzę utrzymać, mimo wieku (68 lat), ale przede wszystkim pogarszającego się stanu zdrowia – i nie umiał jej przekazać w kompetentne ręce następców, niekoniecznie własnych dzieci. Błąd drugi: nie docenił faktu, że wnosząc swoje dwa biznesowe imperia – drugim są elektrownie Pątnów-Adamów-Konin – do fundacji TiVi i Solkomtel, zarejestrowanych w Liechtensteinie, bardzo zyskuje na podatkach, ale właśnie... ryzykuje utratę nad nimi władzy.
I to się właśnie dzieje. Solorza z rady nadzorczej jego największych firm odwołała... TiVi Foundation, którą założył. O losach biznesu Solorza w Polsce nie decyduje już jego twórca, ale sąd w Liechtensteinie. Wnosząc swój biznes do TiVi Foundation i Solkomtelu, Solorz świadomie zgodził się na podporządkowanie obu fundacji prawu tego kraju. Zgodnie z nim TiVi mogła go odwołać. Przy okazji poleciał też powołany przez Solorza prezes Polsatu. To ostrzeżenie dla innych wielkich polskiego biznesu, którzy też wnieśli swój majątek do zagranicznych fundacji.
A zaczęło się od awantury w rodzinie po ślubie Solorza z Justyną Kulką. Jego córka Aleksandra Żak oraz dwaj synowie, Tobias Solorz oraz Piotr Żak, poczuli się zagrożeni. Nie tylko tym, że pojawiła się kolejna pretendentka do majątku ojca, ale też do zarządzania jego biznesem, w którym ci zajmowali prominentne stanowiska w zarządach spółek. Niepokój dzieci wydawał się uzasadniony. Zanim bowiem pojawiła się młoda – czwarta już – żona, Solorz wydawał się racjonalnie podchodzić do swojego wieku i choroby, rozpoczął działania, których celem była sukcesja, podzielenie się władzą z dziećmi.