Ponad 10 mld zł – tyle w ubiegłym roku przyniósł budżetowi podatek od dochodów z zysków kapitałowych, zwany popularnie podatkiem Belki. Trudno zatem było liczyć, że danina ta, mimo przedwyborczej obietnicy KO, zniknie albo przynajmniej zostanie mocno ograniczona. Minister finansów Andrzej Domański od dawna zapowiadał reformę podatku Belki. Skończyło się na przedstawieniu projektu nowego Osobistego Konta Inwestycyjnego inspirowanego rozwiązaniem szwedzkim. Mają je oferować banki i biura maklerskie.
Dobra wiadomość: takie konto będzie mógł otworzyć każdy, bez względu na inne posiadane rachunki czy programy oszczędnościowe (jak PPE, IKE czy IKZE), a zyski ze zgromadzonych na nim pieniędzy zostaną ochronione przed podatkiem Belki. Państwo zatem nie zabierze 19 proc. zarobionych środków, jak dzieje się to w przypadku odsetek na lokatach czy zysku ze sprzedaży akcji bądź jednostek funduszy inwestycyjnych. Zła wiadomość: pojawią się limity. Na OKI wolne od podatku Belki będzie maksymalnie 100 tys. zł. Ale tylko do 25 tys. można przeznaczyć na lokaty i obligacje skarbowe, czyli rozwiązania w pełni bezpieczne. Pozostałe 75 tys. ma być inwestowane w akcje czy fundusze.
Bo podstawowym celem rządu jest zainteresowanie Polaków warszawską giełdą. Temu służy również kolejny warunek OKI: trzeba wpłacić na nie swoje oszczędności. Nie można przenieść na ten rachunek istniejących już inwestycji, np. posiadanych akcji czy jednostek funduszy. A co z osobami, które zgromadzą na OKI powyżej 100 tys. zł? Będzie to możliwe, ale od nadwyżki zostanie naliczony specjalny podatek. Ma on wynosić na razie ok. 0,8 proc. nadmiarowej kwoty rocznie i odpowiadać mniej więcej wysokości podatku Belki w przypadku zysku z obligacji Skarbu Państwa.
Nie brakuje głosów rozczarowania projektem OKI – narzekania dotyczą niskiego limitu (zwłaszcza dla lokat) i skomplikowanych zasad.