Finansowe i wizerunkowe straty uczelni będą się ciągnąć przez lata – tak przedstawiciele szkół wyższych komentują chaos wokół sprawdzania znajomości języka polskiego u zagranicznych kandydatów na studia. – W Polsce prawdopodobnie pojawi się ok. 20 proc. mniej niż rok temu pierwszorocznych studentów spoza naszego kraju – szacuje prof. Bogumiła Kaniewska, przewodnicząca Konferencji Rektorów Akademickich Szkół Polskich i rektorka poznańskiego Uniwersytetu Adama Mickiewicza. – A już w ubiegłym roku tych osób było 20–30 proc. mniej niż rok wcześniej. W poprzednich latach studiowało w Polsce ok. 100 tys. cudzoziemców. To tylko niecałe 9 proc. wszystkich studentów, ale – co ważne – grupa ta płaci za studia (na uczelniach publicznych średnio 10 tys. zł rocznie, a na niepublicznych nawet do 30 tys. zł).
Sytuację skomplikowała afera wizowa. W 2023 r., za rządów PiS, okazało się, że urzędnicy szerokim gestem i z naruszeniem formalności przyznawali polskie wizy obywatelom państw Afryki i Azji. Były to też wizy studenckie, choć prawdopodobnie niezbyt liczne. Rząd Donalda Tuska od 2024 r. próbuje jednak uporządkować zasady wjazdu do Polski potencjalnych studentów z innych krajów. Niestety, mimo starań chaos narasta.
Na początku lipca tego roku (czyli miesiąc po rozpoczęciu rekrutacji) weszły w życie przepisy nakazujące pochodzącym spoza UE kandydatom na studia w Polsce potwierdzenie znajomości języka wykładowego (polskiego, ewentualnie angielskiego) na poziomie co najmniej B2, czyli średnio zaawansowanym. Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego zwlekało jednak z określeniem, jak tę umiejętność potwierdzać. Niektóre szkoły wstrzymywały więc rekrutację obcokrajowców. Inne szukały rozstrzygnięć na własną rękę (np.