Osoby czytające wydania polityki

„Polityka” - prezent, który cieszy cały rok.

Pierwszy miesiąc prenumeraty tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Zmarła Jolanta Szczypińska, posłanka PiS

Jolanta Szczypińska Jolanta Szczypińska Dominik Sadowski / Agencja Gazeta
Jolanta Szczypińska zmarła w sobotę 8 grudnia wskutek powikłań pooperacyjnych. Kim była, jak zyskiwała znaczenie w PiS?

Posłanka PiS Jolanta Szczypińska zmarła w sobotę 8 grudnia, miała 61 lat. Przed laty chorowała na nowotwór szyjki macicy. Solidaryzując się z pacjentami, odmawiała wówczas leczenia, na które na ogół długo się czeka. W listopadzie 2018 r. trafiła do szpitala z powodu powikłań po innej operacji. Politycy PiS zamawiali msze w jej intencji. Jej stan był ciężki.

„To przykra i smutna informacja, która z pewnością dotknie nie tylko nas, jako członków Prawa i Sprawiedliwości, ale także wielu ludzi, których znała bezpośrednio i pośrednio, chociażby przez portale społecznościowe. Wiedzieliśmy, że jest ciężko, ale nie myśleliśmy, że tak to się skończy. Będziemy ją zawsze wspominać i pozostanie w naszej pamięci” – skomentowała Beata Mazurek.

Jolanta Szczypińska była wiceprzewodniczącą partii. W ławach poselskich zasiadała od 2004 r., pracując w komisjach zdrowia, regulaminowej, spraw poselskich i łączności z Polakami za granicą. Z zawodu była pielęgniarką. Współtworzyła „Solidarność” w Wojewódzkim Szpitalu w Słupsku. Razem z braćmi Kaczyńskimi budowała też Porozumienie Centrum.

***

Poniższy tekst autorstwa Ryszardy Sochy ukazał się w POLITYCE w październiku 2007 r., tuż przed wyborami parlamentarnymi. Jolanta Szczypińska została wtedy posłem po raz trzeci, zyskując 47 996 głosów. Jeszcze dwa lata wcześniej na Pomorzu mało kto wiedział o jej istnieniu. Błyskawicznie stała się twarzą partii braci Kaczyńskich.

Słupsk, matecznik posłanki Szczypińskiej. Tu w herbaciarni nad rzeką Słupią posłanka pija Ogrody miłości, ulubioną herbatę o posmaku wiśni. – Kurski i ja to różne światy – stwierdza pytana o partyjnego kolegę – inny stosunek do drugiego człowieka, inny sposób myślenia i działania. Brzydzę się gierkami, wykorzystywaniem ludzi. Między nami nigdy nie będzie przyjaźni.

O wzajemnej niechęci między tą parą mówiło się na Pomorzu od dawna. Lecz bardziej na zasadzie domysłów i dyskretnych napomknień. Bo przecież każde z nich ma własną strefę wpływów. Szczypińska jest prezesem w okręgu gdyńskim. Kurski w gdańskim. Kiedy jednak odwołano ze stanowiska Piotra Ołowskiego, pierwszego wojewodę z nadania PiS, jego miejsce zajął Piotr Karczewski, postrzegany jako człowiek Szczypińskiej. Dyrektorem gabinetu wojewody jest Jerzy Kujawski, ojciec Roberta Kujawskiego, współpracownika posłanki.

Otwarcie między pomorskimi liderami PiS zaiskrzyło w czerwcu. Za sprawą torebki Coco Chanel. Kiedy okazało się, że za uszczypliwości w sprawie rzeczonej torebki-podróbki czeka Kurskiego partyjne postępowanie dyscyplinarne. I to na wniosek samego Jarosława Kaczyńskiego. Na Pomorzu zaskoczeni byli nawet ci, którzy mają o Kurskim jak najgorsze zdanie. Bo afera torebkowa wydawała się najbłahszą przewiną szefa PiS w Gdańsku. A jego pozycja wydawała się mocniejsza niż wcześniej: pod koniec czerwca został szefem nowego gremium – Rady Regionalnej PiS, obejmującej oba pomorskie okręgi partii.

Pojawiły się więc sugestie, że dyscyplinarka to odwet ambitnej Szczypińskiej za porażkę w rywalizacji o wpływy na Pomorzu. Ale posłanka ten trop przekreśla – otrzymała propozycję przewodzenia Radzie Politycznej, ale jej nie przyjęła. Jest w ścisłym kierownictwie klubu, pozostaje członkiem Zarządu Głównego PiS. Ma już dostatecznie dużo obowiązków. Zapewnia, że powody działań mających zdyscyplinować kolegę były poważniejsze niż torebka.

Afera torebkowa pokazała, kogo Kaczyński ceni wyżej. I Kurski się ukorzył. Przyniósł na przeprosiny bukiet. Uratowało go rozwiązanie Sejmu i wybory. W kampanii rośnie wartość bulterierów.

Bajka dla Kopciuszka

Słupski establishment wyniesienie Szczypińskiej przyjmuje z konsternacją. Kopciuszek, nasza Izaura mówią z przekąsem jej dawni znajomi ze słupskiej Solidarności. Chodzi głównie o miarę zasług w walce z komuną. O to, że PiS w odczuciu słupskich działaczy solidarnościowej opozycji bezpodstawnie kreuje Szczypińską na główną prześladowaną przez reżim. – Takich odważnych dziewczyn było wtedy dużo więcej – mówi Anna Bogucka-Skowrońska, była senator, a zarazem adwokatka, która w latach 80. broniła represjonowanych działaczy opozycji. Na dowód wręcza własną książkę „Raport o stanie bezprawia, czyli pamiętnik czasów pogardy”. Szczypińska nie jest jego bohaterką pierwszoplanową. Nie ma jej w wykazie internowanych ani więźniów politycznych. Jest na liście represjonowanych, których dotknęły kolegia i zatrzymania.

Aniceta Wasak, emerytowana słupska lekarka, twierdzi, że gdy tworzyła się Solidarność, Szczypińska, wtedy Jola Joachimiak, nie była specjalnie widoczna ani zaangażowana: – Cicha, niczym się nie wyróżniała. Owszem, w okresie stanu wojennego nosiła bibułę, ale wszyscy wtedy nosiliśmy. Chodziłyśmy też razem na pielgrzymki do Częstochowy. Nic nie wskazywało, że kiedyś będzie politykiem.

Szczypińska należy do tych, którym dopiero od niedawna dane jest kosztować słodkich owoców transformacji. Wcześniej doświadczyła tylko przykrych skutków. Przez kilka lat była bezrobotna. Założyła i prowadziła wtedy słupskie biuro PC. No a potem w miejsce PC powstał PiS. W 2001 r. Szczypińska po raz pierwszy wystartowała w wyborach. Z drugiego miejsca na liście. Dostała 3,5 tys. głosów. Przed nią był Wiesław Walendziak. I tylko on wszedł do Sejmu. Ona rok później próbowała zostać radną w Słupsku. Bezskutecznie. Ale wiosną 2004 r. Walendziak zrezygnował z pracy poselskiej. Zajęła zwolniony fotel. Szła wtedy ręka w rękę z posłem LPR Robertem Strąkiem. Razem tropili układy w prokuraturze, w Klubie Rotary skupiającym lokalną elitę.

Gdy kandydowała do Sejmu po raz wtóry, już nie miała kłopotu z przejściem przez wyborcze sito. – Właśnie w wyniku mojej ciężkiej pracy w regionie uzyskałam najlepszy wynik wyborczy, ponad 20 tys. głosów. To oznacza, że w moim życiu nikt mi żadnej gwiazdki z nieba nie podarował.

Przyszła jednak i pora na gwiazdkę z nieba. W lipcu 2006 r., gdy Jarosław Kaczyński obejmował urząd premiera, to jej przekazał swoje miejsce w pierwszym rzędzie. A ona po wygłoszonym exposé podbiegła do niego z czerwoną różą, a potem w imieniu klubu wręczyła cały bukiet. Zrewanżował się pocałunkiem. I została „posłanką miłości”.

– Media wykreowały tę bajkę – powiada posłanka. Jednak przez jakiś czas zręcznie pomagała snuć scenariusz ze sobą i premierem w rolach głównych. Opowiadała o przyjaźni, o sandałkach, które jej podarował, o znajomości z Pierwszą Mamą. To robiła rozmarzone oczy, to żartowała. Teraz nikt już nie wie, co było prawdą, a co grą. I czyją grą bardziej – mediów, posłanki czy partii, której liderom było na rękę dodanie nowych akcentów do wizerunku wodza.

Przekaźnik z aparycją

Psycholog społeczny dr Marek Suchar patrzy na Szczypińską z pewnym uznaniem: – Szczypińska i Lepper – konstatuje – to pouczająca lekcja o możliwościach rozwojowych człowieka, o tym, że polityka daje szansę wyjścia poza własne ograniczenia. Bo na pozycji „narzeczonej premiera” to ona mogłaby ujechać dwa tygodnie albo niewiele dłużej. A widać, że zaczęła odgrywać istotną rolę.

Dr Jarosław Och, politolog z Uniwersytetu Gdańskiego, nie ma wątpliwości: posłanka rozpoznawalność zawdzięcza liderom partii. To oni pragmatycznie zadecydowali, że będzie jedną z twarzy PiS. Postawili na kobiecość, ciepłą powierzchowność i powściągliwość wypowiedzi. Bo Szczypińska jest de facto przekaźnikiem informacji kierownictwa PiS, przekaźnikiem o przyjemnej aparycji, dbałym o wizerunek.

Wiceprzewodniczącą klubu parlamentarnego PiS Jolanta Szczypińska została w grudniu 2006 r. – Jest ważna w partii, bo ma zaufanie Kaczyńskich, stempel wierności – tłumaczy Tadeusz Cymański. – To dziewczyna prostolinijna i na tym wygrywa. Koledzy dzwonią do niej, gdy mają jakiś problem. Wie, co znaczy bieda, nieudane małżeństwo, ciężka choroba, kłopoty rodzinne. Ma doświadczenie życiowe, hart ducha, pogodną naturę. Nie jest intelektualistką.

Ewa Janik z SLD, która pracowała ze słupską posłanką w sejmowej komisji zdrowia, dostrzega dwie różne Szczypińskie. Pierwsza to delikatna, skromna kobieta, która na posiedzeniach komisji nie zasłynęła z odkrywczych myśli. Druga jest zaskoczeniem ostatniego roku. Janik, obserwując Szczypińską w komisji, nie pomyślała, że może ona zostać wiceszefową klubu, osobą wypowiadającą się tak autorytatywnym tonem w kwestiach dużej polityki.

Spontaniczna, fajna istota, która wchodząc na posiedzenie komisji zmienia się w mało sympatycznego polityka tak opisuje gwiazdę PiS ostatnia szefowa komisji zdrowia Ewa Kopacz z PO. Widzi w Szczypińskiej „czujnik polityczny”, który przerywał dyskusję albo zgłaszał wniosek przeciwny, gdy komisja zmierzała w kierunku nieodpowiadającym jej partii. – Uwierzyła, że PiS ma jedyną słuszną receptę – konstatuje. – Po drodze zagubiła tożsamość. Mówi jak zakodowana. Czy zdarzyły się sytuacje, w których uważała, że PiS nie ma racji? Szczypińska zaprzecza. – Ale zdarzało się, że podjętych decyzji nie rozumiałam od razu. Jednak mam to szczęście, że jestem w partii, której przywódcą jest mąż stanu Jarosław Kaczyński. I z perspektywy czasu okazuje się, iż rację miał Jarosław Kaczyński.

Służebnica partii

Gdy pielęgniarki okopały się w białym miasteczku, a potem odmówiły wyjścia z gmachu URM, dla posłanki Szczypińskiej nastał czas próby. Dorota Gardias, przewodnicząca Ogólnopolskiego Związku Pielęgniarek i Położnych, liderka protestu, uważa, że w polityce nie ma miejsca na wrażliwość. A Szczypińska już od dawna nie jest pielęgniarką, tylko politykiem.

Gardias starannie waży słowa. Też jest ze Słupska. Przed laty pracowała z posłanką w tym samym szpitalu. Ba, na tym samym oddziale neurologicznym. Szczypińska była wtedy w opozycji. Kiedy zwijała ją milicja, Gardias pozostawała na dyżurze sama. Podziwiała odwagę koleżanki opozycjonistki: – Pamiętam Jolę jako osobę o dobrym sercu, miłą koleżankę, dobrą pielęgniarkę.

Przez ostatnie dwa lata były w kontakcie telefonicznym. Na początku, kiedy działaczki związku potrzebowały spotkania z politykami, Szczypińska je organizowała. Teraz też liczyły na wsparcie. Była jedyną pielęgniarką w parlamencie. A jednak je potępiła. – Środowisko jest zbulwersowane, ja też, ale staram się Jolę zrozumieć, choć koleżanki mają mi to za złe – relacjonuje Gardias. – Rozmawiałyśmy szczerze. I ona mi powiedziała: Dorota, ta i tylko ta partia może uzdrowić Polskę. Widziałam w jej oczach tę wiarę. I szanuję. Ona jest tak oddana sprawie, tak identyfikuje się z partią, że nie widzi jej błędów czy błędów premiera. Zdaniem Gardias, problem pojawił się, gdy protest zagroził wizerunkowi premiera i PiS. Wtedy posłanka spojrzała na nie jak na wroga.

Tadeusz Cymański bierze koleżankę w obronę. Twierdzi, że czyniła starania, żeby konflikt się zakończył. Cały czas była w Sejmie. Bardzo się przejmowała. – Podkręcała naszych posłów z komisji zdrowia, by wpłynąć na premiera, na Gosiewskiego, żeby premier jednak z pielęgniarkami porozmawiał. Ale to nie jest tak, że co Jola powie, to premier zrobi. Wyszła – jak się to mówi – bez cnoty i bez pieniędzy – bo ani nie uzyskała sukcesu, ani nie zachowała dobrego imienia.

Ciekawe, iż Jolanta Szczypińska finał tej sprawy odbiera zupełnie inaczej. – Mam poczucie wielkiej niesprawiedliwości i krzywdy. Kilka nocy przepłakałam. Historie, które te panie opowiadały na mój temat i które powielały media, były kłamstwem. Ale jak walczyć z kłamstwem, kiedy ja tam byłam sama?

Uważa, że strajk był wyreżyserowany, a pielęgniarki oczekiwały, iż zostaną wyprowadzone siłą. Chciały sprowokować taką sytuację, aby przyłożyć rządowi PiS. Jakie wnioski ze sprawy białego miasteczka wyciągnął słupski elektorat, wkrótce się okaże. LiD w okręgu gdańsko-słupskim wystawia w wyborach Dorotę Gardias. Szczypińska w tym samym okręgu ma pociągnąć listę PiS.

Reklama
Reklama