Sylwestrowe kreacje, no to chyba mucha, panowie? W muszce czy na muszce? Muszka jeszcze niedawno kojarzyła mi się z pielęgnowaną długo tradycją akademików z Nowej Anglii w Stanach Zjednoczonych. Od rana mój licealny nauczyciel w Newton chodził w muszce w kratę, podobnie później profesorowie od etyki i astrofizyki. Byli to biali mężczyźni z okolic Bostonu. I kojarzy mi się z Tatą, który na co dzień co prawda chadzał w jesionkach z pedetu (państwowe domy towarowe), przetartych sztruksach i z teczką pamiętającą amerykańską interwencję w Wietnamie, ale dzięki wujkowi, który po Zagładzie go adoptował, potrafił wiązać muchę.
Ostatnio z każdej strony politycznej sceny dużo się pisze i jutubersko realizuje o ojcostwie, męskości i męstwie. O ojczymach i sierotach wychowywanych przez zastępczych ojców mniej, co bardzo mnie dziwi w naszym kraju katolickim. Wdowiec Józef, który ma już na głowie swoje biologiczne dzieci, a mimo to bierze sobie na głowę kolejne dzieciątko, przedstawiany jest zwykle jako jakiś stary safanduła w tle między osiołkami a tzw. mędrcami. Kto wie, może ci mędrcy to interesowni ludzie, którzy wiedzą, z kim i gdzie się spotkać, bo znają słynne zasady z „The Art of the Deal”, czyli książki Donalda Trumpa?
Tymczasem bardzo różni troskliwi mężczyźni, czasem ojczym, czujny sąsiad czy Pan od Przyrody, mogą uczyć chłopców męskich rytuałów. U nas o żadnej muszce na gumce nie mogło być mowy. Wiązania muszki uczymy nie przed lustrem ani z jutubów, ale stając za plecami chłopca i kładąc jego dłonie na swoich. Liczy się bliskość, cierpliwość i asekuracja. Z dawnych sylwestrów mam przeważnie fatalne wspomnienia bądź po prostu nijakie, ale widok Daniela uczącego kolejne wnuki sztuki wiązania muszki zostanie ze mną i z nimi już na zawsze.
U progu roku 2026 muszka kojarzy mi się bardziej z trzymaniem kogoś na niej.