Od wylądowania Amerykanów na Księżycu żyjemy w nadrzeczywistości. Co kilka lat wydarza się coś tak absurdalnie nieprawdopodobnego, że doszliśmy do momentu, w którym nic nie może nas zdziwić. Wszystkie punkty orientacyjne zniknęły z horyzontu, chociaż dryf też już nas nie przeraża. W końcu Ziemia jest okrągła i cała należy do nas. Możemy wylądować wszędzie, byleby zdrowie było i co do garnka włożyć. A z tym ostatnim nawet nie jest źle. Żadne ludzkie pokolenie w przeszłości nie miało tak jak my.
Lądowania na Księżycu nie pamiętam, bo byłem malutki, ale wydarzyło się to całkiem niedawno – niespełna 60 lat temu. A potem? Potem przyszły komputery. Upadł Związek Radziecki. Pojawił się internet, smartfony i media społecznościowe. Następnie mężczyźni zaczęli wychodzić za mąż, a kobiety się żenić. Chiny stały się najpotężniejszym mocarstwem, a Stany Zjednoczone zapadają się w szaleństwo dyktatury. Globalne ocieplenie chwyta nas za gardła, a globalna zaraza na rok zatrzymuje życie. Wojna Rosji z Zachodem wydaje się nieuchronna, tak jak powstanie genetycznie zmodyfikowanych postludzi. A sztuczna inteligencja tańczy, śpiewa, recytuje…
Żadne rewolucje przemysłowe ani inne elektryfikacje nie mogą się równać z tym ciągiem wydarzeń, chociaż oglądanie, jak zapaliło się światło, usłyszenie pierwszego dzwonka telefonu i pierwszej audycji radiowej musiało być doświadczeniem zapierającym dech w piersi. Nie mówiąc już o samolocie i telewizorze. Tyle że to wszystko nie podważało sensu jednostkowej egzystencji ani nie wywracało wyobrażeń o życiowym sukcesie, szczęściu, dobru i złu.
Wszystko się zmieszało ze wszystkim, a my zgłupieliśmy wystarczająco gruntownie, żeby odechciało się nam mądrzeć z powrotem. Bo na to wszak nie ma mądrych, a w każdym razie nie tak mądrych jak jakiś ej-aj.