Kraj

Przyjacielski ostrzał

Fot. M.Lubinski, Flickr (CC BY SA) Fot. M.Lubinski, Flickr (CC BY SA)
Amerykańska kula, która przeszyła prawy bark szeregowego T. i przeleciała przez płuco szeregowego R., nawet nie drasnęła przyjaźni polsko-amerykańskiej. Przynajmniej tak to widzą Amerykanie i unikają trudnego słowa odszkodowanie.

To nie był dobry dzień. Ale taką mądrość to człowiek ma po fakcie, a dostać kulkę we własnym campie, to jednak jakoś bardziej boli. Choć trzeba uczciwie przyznać, że przez pierwsze sekundy to nie boli wcale. I z tym odszkodowaniem jest tak samo. Na początku o nim nie myśleli. Ale jak tylko wracali myślami do tego wieczoru, to złość jakaś ich brała, bo nie po to lecieli do Iraku, żeby dostać kulkę od Amerykanina. Znaczy się każdy żołnierz wie, co to jest friendly fire (przyjacielski ostrzał), przypadkowy, niechciany, który trafia swoich, ale czy on był friendly?

Whisky z „biedronki”, kula z beretty

Jeśli wojna polega na sztuce przetrwania, to Polacy są stworzeni do wojny. Ci, którzy projektowali polską bazę koło irackiej Diwanii, zrobili naprawdę sporo, żeby do minimum ograniczyć kontakty z autochtonami, choć metody zastosowano raczej proste. Najbliżej leżące domy zrównano z ziemią. Nierówności terenu zaorały buldożery, a wszystko obstawiono murem z betonowych bloków udekorowanych zwojami drutu kolczastego. Ale alkohol i tak przenikał do bazy, w której panowała ścisła prohibicja.
 

W Biblii to Trzej Królowie podążali do Maleństwa. A w Iraku to maleństwa szmuglowały na bramę Pięciu Królów. Nie była to whisky najlepszego sortu, ale wojna to wojna. Dzieci oblepiały bramę. Huśtały się na szlabanie i wszyscy byli zadowoleni, bo jak dzieci bawiły się koło bazy, to panował wojenny constans. Nie leciały na nią pociski, pojawiała się whisky, a dolary zmieniały właścicieli. Ale ogólnie stanie na bramie do miłych zajęć nie należało, więc żołnierze szybko ochrzcili ją mianem „biedronki”.

Polityka 40.2008 (2674) z dnia 04.10.2008; Kraj; s. 29
Reklama