Takie wnioski można wyciągnąć z lektury dwóch głośnych na prawicy książek: „Kinderszenen” Jarosława Marka Rymkiewicza oraz „Eseju o duszy polskiej” Ryszarda Legutki. Można je traktować jako wyostrzone, radykalne manifesty polskiego konserwatyzmu. Dwa lata temu Rymkiewicz podsuwał rewolucjonistom IV Rzeczpospolitej brutalną filozofię dziejów: krew jest nawozem historii. Gdyby w 1794 r. – pisał w „Wieszaniu” – lud Warszawy powiesił Stanisława Augusta, to ten dziki i wspaniały widok królewskiego trupa ukonstytuowałby nowoczesny naród polski. Stryczek przeciąłby nie tylko szyję króla-kolaboranta, ale i nasze gnuśne dzieje, dodałby wspaniałości i patosu, którego Polakom brakuje jak powietrza. Teraz JMR twierdzi, że masakra 200 tys. warszawiaków w 1944 r. i zagłada stolicy były drugim chrztem Polski.
Aby nie wpaść w całkowity nihilizm, autor „Obrazków dziecięcych” – bo tak można spolszczyć niemiecki tytuł tych okupacyjnych wspomnień i rozważań – wymyślił sobie Baala, który usprawiedliwia tę daninę krwi. Tym bożkiem jest Naród jako wspólnota wzruszeń na widok historycznych obrazków: „Jesteśmy Polakami, ponieważ mniej więcej tak samo oceniamy i tak samo przeżywamy Batorego pod Pskowem, rzeź Humańską, bitwę pod Maciejowicami, rzeź Pragi, atak na Belweder, wymarsz Pierwszej Kadrowej i Bitwę Warszawską 1920”. A ci, którzy oceniają inaczej, do Narodu nie należą, więc… jebał ich pies. Tako rzecze wykwintny poeta. Dosłownie…
Rymkiewiczyzna
Rymkiewicz mówi wprost, że jest „absolutnie aspołeczny”, że „humanizm i humanitaryzm” go mierzi, że nie wierzy w żadne samodoskonalenie w duchu Mickiewicza, Słowackiego, Krasińskiego.