Wyobraźmy sobie, że podczas niedawnych rządów Jarosława Kaczyńskiego jakiś poseł PiS nawołuje premiera do szybkiej wymiany ministrów i stwierdza, że chociaż dobrze życzy Lechowi Kaczyńskiemu, to uważa, że prezydentem powinien być ktoś z opozycji. Teraz pytanie: jak długo taki straceniec utrzymałby się w partii i w ile godzin po tych słowach poseł Brudziński nazwałby go wyliniałym wezyrem, nadającym się jedynie do kiszenia ogórków?
A takie wezwania i opinie, tyle że o rządach Platformy i ewentualnej prezydenturze Donalda Tuska, wygłosił właśnie w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” jeden z najbardziej znanych posłów PO Antoni Mężydło. Minęło parę dni i nic. Nikt go nie obraża, nie domaga się wyjaśnień, nie zawiesza, nie twierdzi nawet, że się „pogubił”.
Jarosław Kaczyński często powtarza, że Platforma jest wodzowskim, rządzonym żelazną ręką ugrupowaniem, a PiS, wbrew niesprawiedliwym ocenom, to wzór wewnątrzpartyjnej demokracji. Porównanie casusu Mężydły z przypadkami wielu posłów PiS, którzy wylatywali z partii nawet za zadanie niewłaściwego pytania, dowodzi, że nie jest to oczywista oczywistość. Ale znamy kontrargument: Tusk jest tak leniwy, że nawet mu się nie chce wyrzucić Mężydły.