Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Kraj

Uczeni inaczej

Domowa edukacja? Jak najbardziej. Trzeba tylko trochę rodzicom pomóc.

Polscy rodzice coraz częściej zabierają dzieci ze szkół. Uznają, że lepiej będzie, gdy miast chodzić do szkoły – nieważne: publicznej, społecznej czy prywatnej – uczyć się będą w domu pod kierunkiem ich samych lub wynajętych nauczycieli. I podejmując taką decyzję wcale nie naruszają prawa. Mało kto bowiem wie, że od 1991 r. dopuszcza ono możliwość kształcenia – jak to ujmują przepisy – „poza szkołą”. Dodatkowe przepisy dotyczące tej formy edukacji przewiduje przygotowywana nowelizacja ustawy o systemie oświaty – ta sama, która zakłada wprowadzenie obowiązku szkolnego dla sześciolatków.
 

– Oczywiście, edukacja domowa nigdy nie będzie zjawiskiem masowym. Tylko nieliczni rodzice zdecydują się zaryzykować i wziąć na siebie tak trudny obowiązek – przyznaje Małgorzata Jantos, krakowska radna znana z zaangażowania w promocję rozmaitych form kształcenia. Wedle szacunków samych zainteresowanych liczba rodziców i dzieci tworzących rodziny edukacji domowej nie przekracza w Polsce kilkuset osób. Ministerstwo ocenia, że naukę w tym trybie pobiera setka dzieci. – Lecz właśnie dlatego należy im pomagać. Zwłaszcza że niektórzy urzędnicy, dyrektorzy szkół i nauczyciele nie ułatwiają im życia, bo nie potrafią wyjść poza schematy – dodaje Jantos. Podkreśla równocześnie, że wcale nie oznacza to dezawuowania szkolnego trybu edukacji. Sama jest zresztą założycielką jednej z pierwszych szkół niepublicznych w III RP: – Chodzi tylko o to, by rodzice wiedzieli, że mają prawo wyboru sposobu kształcenia swoich dzieci.

Polityka 48.2008 (2682) z dnia 29.11.2008; kraj; s. 24
Reklama