Prezydent wybrał weto. I dobrze. Z jednej strony de facto umożliwił w ten sposób posłanie sześciolatków do szkoły, a z drugiej okazał słuszną dezaprobatę dla uporczywie stosowanej przez PO taktyki łączenia w jednej ustawie rozstrzygnięć koniecznych z ryzykownymi lub wręcz szkodliwymi ideologicznymi fiksacjami rządzącej większości. Nie zaszkodził temu, co konieczne, ale też nie wziął na siebie odpowiedzialności za to, co szkodliwe.
W tym sensie wybór prezydenta wydaje się racjonalny. Ale w sprawie zmian w oświacie nie powinno to być całkiem ostatnie słowo. W swoim obecnym kształcie ustawa przerzucająca dużą część odpowiedzialności na władze samorządowe sprzyja bowiem pogłębieniu różnic w dostępie do oświaty. Podobnie jak w przypadku reformy w służbie zdrowia jest to kontrowersyjne z punktu widzenia realizacji konstytucyjnych praw obywateli i obowiązków państwa. Nad tymi kontrowersjami nie powinniśmy przejść do porządku dziennego. Kiedy więc weto zostanie odrzucone i droga sześciolatków do szkoły będzie już otwarta, ktoś (PiS? SLD? Rzecznik Praw Obywatelskich? Samorządy? Związki Zawodowe) powinien jednak poprosić Trybunał o zbadanie zgodności nowego prawa z Konstytucją.