Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Młodzież plus odzież

Międzynarodowa organizacja, uznawana w wielu krajach za sektę, werbuje wolontariuszy w Polsce. Na ich darmowej pracy opiera się gigantyczny biznes.
Wolontariat w Afryce lub w Indiach! Szkoła CICD i organizacja Humana People to People szukają wolontariuszy. Możesz wnieść swój wkład w walkę z AIDS i biedą przyłączając się do programu Instruktora Rozwoju. To doświadczenie zmieni życie – twoje i ludzi w Afryce, z którymi będziesz pracować”.

W sobotni ranek do jednej ze szkół na warszawskim Powiślu ściąga kilkoro młodych ludzi zaintrygowanych ogłoszeniem zamieszczonym na rozmaitych forach internetowych. Prezentację prowadzi 31-letnia Magdalena Matczak, niegdyś nauczycielka angielskiego w szkole, w której odbywa się spotkanie. – Chciałam zmienić coś w swoim życiu, robić coś fajnego. Dziś jestem w CICD – rzuca mimochodem. Główną część programu stanowią filmy o działaniach Humany w Afryce – pracy z dziećmi ulicy, edukacji przyszłych nauczycieli, walce z wirusem HIV, sadzeniu drzew. Młodzi ludzie są zachwyceni.

CICD, czyli College for International Cooperation and Development (Szkoła Międzynarodowej Współpracy i Rozwoju), w Winsted Hall w Wielkiej Brytanii jest jedną z 12 działających na świecie szkół wolontariatu należących do ruchu Tvind. Humana zaś jest jedną z głównych organizacji tego ruchu.

Mao na biedę

Ruch Tvind powstał pod koniec lat 60. Jego założycielem był 30-letni wówczas Mogens Amdi Petersen – duński nauczyciel zafascynowany maoizmem, wyrzucony z pracy za radykalne poglądy. W 1968 r. Petersen wyrusza z grupą przyjaciół w podróż do Indii. Są poruszeni panującą tam biedą. W 1970 r. zakładają DRH – Den Rejsende Hřjskole (Wędrowna Szkoła Wyższa). Wysyła ona uczniów w najuboższe rejony świata (głównie do Afryki), by pomagając biednym, uczyli się życia. Charyzmatyczny Petersen szybko gromadzi wokół siebie kilkadziesiąt osób – głównie kobiet. Wspólnie kupują gospodarstwo w Tvind w Danii (od nazwy tej miejscowości weźmie nazwę cały ruch). Zakładają tam finansowane z budżetu państwa szkoły dla młodzieży sprawiającej trudności wychowawcze i dzieci specjalnej troski.

Pierwsi członkowie ruchu tworzą Laerergruppe (Wspólnotę Nauczycieli) – zamkniętą grupę, na czele której stoi Petersen. Członkowie Wspólnoty są jej w pełni podporządkowani – zobowiązują się nie zawierać do śmierci małżeństwa i przekazywać całe swoje dochody do wspólnej kasy. Utrudnia to ewentualne odejście z ruchu – ktoś, kto podejmie taką decyzję, musi wszystko zaczynać od zera. To m.in. dlatego w niektórych krajach Tvind uznawany jest za sektę.

W kolejnych latach Tvind rozbudowuje sieć szkół w Danii i Wielkiej Brytanii. Metody edukacyjne Nauczycieli budzą sporo wątpliwości. Ale dopiero w 1996 r. duńska Rigsrevisionen (odpowiednik NIK) po skontrolowaniu 33 szkół Tvind potwierdza: osoby zatrudniane jako nauczyciele nie mają do tego kwalifikacji, a uczniowie wykorzystywani są jako darmowa siła robocza. Władze odbierają szkołom Tvind subwencje i ogłaszają, że ich dyplomy nie będą honorowane. Niedługo potem zamknięte zostają także szkoły Tvind w Wielkiej Brytanii.

Tymczasem Nauczyciele zakładają na całym świecie wiele organizacji zajmujących się gromadzeniem i sprzedażą używanej odzieży. Zdobyte w ten sposób pieniądze mają być przeznaczane na pomoc Afryce. W Europie najważniejszą secondhandową organizacją Tvind jest Humana People to People. Początkowo rejestrowana jest w poszczególnych krajach jako organizacja charytatywna, a gdy władze niektórych państw odbierają jej ten status – działa dalej jako normalna firma. W kampaniach reklamowych w miejsce „działalności charytatywnej” pojawia się wtedy „działalność humanitarna”. Cały biznes opiera się na darmowej pracy wolontariuszy – rekrutowanych przez szkoły Tvind, działające w Skandynawii, USA, Chinach, Indiach, RPA, na Wyspach Św. Wincentego i w Wielkiej Brytanii.

Ludzie ludziom

Spotkanie rekrutacyjne w szkole na Powiślu trwa blisko cztery godziny. Ani razu nie pada słowo Tvind. Po projekcji filmów o Humanie prelegentka zaprasza na kawę i ciastka. Po nich przechodzi do konkretów.

By zostać wolontariuszem Humany, nie trzeba szczególnych kwalifikacji. Nie trzeba nawet znać języków. Jedyne warunki to pełnoletność i ukończenie kursu DI, czyli Development Instructor (Instruktor Rozwoju), w CICD. Zainteresowani muszą wpłacić 250 funtów (około 1,2 tys. zł) wpisowego. Sam kurs kosztuje już 2650 funtów (czyli ponad 13 tys. zł). Do tego dochodzą koszty szczepień i kieszonkowe na kilka miesięcy pobytu w Wielkiej Brytanii. Razem – około 20 tys. zł. Sporo – zważywszy że większość organizacji wolontariackich pokrywa wszelkie koszty związane z ich misją. Tyle że one wymagają od ochotników odpowiednich kwalifikacji.

Prowadząca rekrutację ma jednak dla kandydatów dobre informacje: kto nie dysponuje taką sumą, może zarobić na kurs DI, biorąc udział w programie Gaia. – W rzeczywistości trudno mówić o jakimś „programie”. Chodzi po prostu o pracę przy zbiórce odzieży używanej – wyjaśnia Joanna, która przeszła przez CICD kilka lat temu. Ubrania zbierane są do ulicznych kontenerów oraz metodą od drzwi do drzwi. – Mężczyźni pracują najczęściej przy kontenerach – spawają je, malują, rozstawiają i opróżniają. Zadaniem kobiet jest lifletowanie, czyli wkładanie do skrzynek na listy ulotek informujących o terminach, w jakich zbierane będą worki z używaną odzieżą – kontynuuje Joanna. Koedukacyjna jest praca w magazynach – przy pakowaniu odzieży. – To cholernie ciężkie zajęcie. Targaliśmy wory ciuchów po 50 kg, a mimo to byliśmy zmarznięci na kość, bo magazyn był nieogrzewany – wspomina Ewa, która parę lat temu pracowała w CICD akurat zimą.

Za szczęśliwców uważani są ci, którzy zostaną przydzieleni do promocji CICD i mają rozsyłać informacje o szkole na portale internetowe i fora dyskusyjne. Dzięki temu, że promocją zajmują się rotacyjnie wolontariusze z różnych krajów, szkoła zapewnia sobie stały dopływ ludzi z całego świata.

Pracę uczestników kursu wycenia kadra CICD. – Wynagrodzenie za lifletowanie nie wynikało z tego, ile ulotek się rozniosło, lecz z tego, ilu ludzi wystawiło worki. W promocji płacono nie za wysłane e-maile, lecz za uzyskane odpowiedzi, a najwięcej za zwerbowanie kogoś – relacjonuje Ewa.

Na spotkaniach rekrutacyjnych przyszli wolontariusze są zapewniani, że w cztery miesiące zarobią na kurs. – Po upływie tego okresu okazało się, że zebrałam dopiero połowę potrzebnej kwoty. Czas pracy się wydłużył. Wiele osób wpadało w paranoję: że trzeba zrobić wszystko, żeby wyrobić normę – wspomina Joanna.

Jeśli ktoś zrezygnuje, wszystko, co zarobił w czasie pobytu w CICD, przepada. Ewa, która poddała się po kilku miesiącach, nie dostała pieniędzy nawet na powrót do domu.

Joanna dotrwała do kursu DI. Czekało ją rozczarowanie: – Zajęcia miały przygotować nas do pracy w Afryce. Tymczasem polegały głównie na wymianie wiedzy w ramach grupy. Na podstawie Internetu i książek z biblioteki CICD opracowywaliśmy wykłady i prezentowaliśmy je kolegom.

I znów: nauka miała trwać sześć miesięcy. Okazało się, że może potrwać kilkakrotnie dłużej. Termin zakończenia kursu uzależniony był bowiem od tego, czy uczestnicy zdołali zgromadzić kilkanaście tysięcy złotych na podróż i pobyt w Afryce. – W ramach fundrisingu sprzedawaliśmy na ulicach gazetki wydawane przez CICD i karty pocztowe. Ludzie ze szkoły instruowali nas, jak wciskać je przechodniom. Mieliśmy powtarzać formułkę: „Proszę kupić gazetkę – dzięki temu wyjadę pomagać biednym dzieciom w Afryce” – opowiada Joanna.

Do Afryki dociera jednak niewielu uczniów szkoły. Na miejscu ich zadaniem jest znów zbieranie pieniędzy.

Raj Nauczycieli

W 1979 r. założyciel Tvind – Mogens Amdi Petersen – zniknął. Jednak, jak wynika z raportu duńskiej policji z 2001 r., za pośrednictwem najbliższych współpracowników cały czas z ukrycia kierował ruchem i kontrolował jego finanse. Wtedy też nawiązał kontakty z afrykańskimi przywódcami – m.in. Robertem Mugabe, sprawującym dyktatorską władzę w Zimbabwe. Gdy w Europie atmosfera wokół Tvind zaczęła gęstnieć, właśnie do tego kraju Petersen przeniósł główną kwaterę swej organizacji.

W latach 90. Tvind jest już ogromną strukturą biznesową. Pozyskane dzięki darczyńcom ubrań i ciężkiej pracy wolontariuszy pieniądze zamiast służyć programom pomocowym dla Afryki, transferowane są na różne sposoby do kilkudziesięciu kontrolowanych przez Wspólnotę Nauczycieli spółek zarejestrowanych w rajach podatkowych.

Jedną z nich jest zarejestrowana na Jersey firma Argyll Smith&Co. Należą do niej nieruchomości niemal wszystkich szkół Tvind – także brytyjskiej CICD. Szkoły płacą jej za wynajem kwoty znacznie przewyższające stawki rynkowe. Słuchacze utrzymywani są w przekonaniu, że pieniądze z ich czesnego przeznaczane są na projekty pomocowe w Afryce. Tymczasem w postaci gigantycznych czynszów trafiają one na Jersey do swobodnej dyspozycji Wspólnoty Nauczycieli. Przeznaczane są m.in. na zakup ogromnych posiadłości ziemskich w Afryce i Ameryce Południowej, luksusowych rezydencji i jachtów.

W 2001 r. duńska policja wysyła za Petersenem międzynarodowy list gończy. Zarzut: udział w szeroko zakrojonej operacji polegającej na utworzeniu fundacji humanitarnej, która zebrane pieniądze przeznaczała na prywatne cele i nie zgłosiła ich do opodatkowania. W ten sposób zdefraudowanych miało zostać 75 mln duńskich koron (ponad 9 mln dol.); fiskus stracił 111 mln koron (ok. 14 mln dol.).

Do Petersena docierają wówczas dziennikarze jednej z duńskich gazet. Okazuje się, że mieszka niedaleko Miami – na zamieszkanej przez milionerów wyspie Fisher Island. Do dyspozycji ma dwa należące do Tvind apartamenty (każdy wyceniany na 7 mln dol.) oraz jacht (6 mln). W lutym 2002 r. zostaje aresztowany przez FBI.

Toczący się przed duńskim sądem proces przeciwko Petersenowi i sześciu innym liderom Tvind kończy się jednak skazaniem tylko jednego z nich. Petersen i pozostała piątka zostają uniewinnieni. Gdy w 2007 r. sprawa trafia do drugiej instancji, z grupy uniewinnionych wcześniej szefów Tvind w Danii przebywa już tylko jeden – Poul Joergensen, uważany za rzecznika Petersena. Sąd skazuje go na dwa i pół roku więzienia. Pozostali oskarżeni – z Petersenem na czele – znów przepadają jak kamień w wodę. Policja podejrzewa, że ukrywają się w Zimbabwe lub w Meksyku.

Zaufany z Polski

Parę lat temu na stronie internetowej Tvind Alert jakiś Polak zamieścił wiadomość: „oni już tu są”. Jednym z pierwszych popularyzatorów Tvind w Polsce był Edward Skrzypczak – niegdyś pierwszy sekretarz KW PZPR w Poznaniu, na początku lat 80. odwołany z funkcji i wysłany do Nigerii. Jak sam mówił kilka lat temu dziennikarzom „Głosu Wielkopolskiego”, w Afryce poznał wielu ludzi związanych z Humaną. Po powrocie do Polski postanowił zaszczepić tę ideę również u nas.

Dziś szefem Humany w Polsce jest 33-letni Sebastian Męcfal. W drugiej połowie lat 90. jako student filozofii na Uniwersytecie Łódzkim działał aktywnie w Niezależnym Zrzeszeniu Studentów. Szefem uczelnianej organizacji NZS był wówczas Sebastian Kwiatkowski – młodszy brat Krzysztofa Kwiatkowskiego, ówczesnego sekretarza premiera Jerzego Buzka, a dziś wiceministra sprawiedliwości. Obaj Sebastianowie uchodzili za prawicowych radykałów, organizowali antylewicowe happeningi. W 1998 r. z ich inicjatywy powstała nowa organizacja – NZS Uniwersytetu Łódzkiego, niemająca żadnych związków z ogólnokrajowym Zrzeszeniem. Jej przewodniczącym został Męcfal, a wiceprzewodniczącym Sebastian Kwiatkowski.

Dzięki swojej nazwie i pozycji Krzysztofa Kwiatkowskiego organizacja dostawała setki tysięcy złotych z państwowych instytucji i spółek na publikacje i szkolenia. W rzeczywistości sporą część tych kwot wydawano na biuro, samochód, telefony komórkowe i działalność polityczną. Gdy sprawę ujawniła „Gazeta Wyborcza”, Męcfal miał nieprzyjemności na uczelni. Na dodatek oskarżono go o plagiat pracy magisterskiej. Choć od zarzutu się wybronił, atmosfera była fatalna. – Chciałem wyjechać z kraju. Wtedy wpadła mi w ręce ulotka o Humanie – wspomina. Trafił na szkolenie wolontariuszy do CICD. Spędził tam półtora roku, a potem kolejne półtora roku w Namibii. Jak prawicowy radykał odnalazł się w ruchu, którego założyciel był maoistą? – Ta organizacja dawno przestała być lewacka – przekonuje.

Po powrocie z Afryki dostał od liderów Tvind propozycję dalszej współpracy. Sam miał dokonać wyboru, czy chce dalej pracować w Afryce – już jako menedżer projektów, zostać nauczycielem w szkole Tvind czy wejść w biznes. Jak mówi, postanowił, że wykorzysta doświadczenia biznesowe wyniesione z NZS. Początkowo miał być menedżerem w prowadzącej plantację bananów firmie w Belize (jeden z rajów podatkowych). Ostatecznie zaproponowano mu posadę prezesa w nowo utworzonej spółce Humana People to People Polska z kilkoma tysiącami złotych pensji i służbowym Dodgem. Dziś firma prowadzi w Warszawie cztery second handy z odzieżą kupowaną od holenderskiej Humany.

W ślad za prezesurą w polskiej Humanie, Męcfal otrzymał ofertę przystąpienia do Wspólnoty Nauczycieli. Nie skorzystał – jej przyjęcie oznaczałoby rezygnację ze ślubu z poznaną w Afryce wolontariuszką z Karaibów. Pytany o Petersena, przyznaje, że kiedyś go spotkał, zaraz jednak powtarza obowiązującą w Tvind formułkę: Petersen i jego ludzie od dawna nie mają wpływu na organizację. Przekręty? Jeśli nawet były, to już się skończyły.

Na malowanym przez Męcfala obrazie Humany jest jednak rysa. W większości państw Humana łączy działalność biznesową z rekrutacją wolontariuszy. Podobnie było przez kilka lat w Polsce: spotkania rekrutacyjne odbywały się w siedzibie zarządzanej przez Męcfala spółki. W ub.r. Męcfal zwrócił się do przełożonych, by zwolnili go z zadań związanych z wolontariatem. – Nie godziłem się na uczestniczenie w jego propagowaniu w Polsce, ponieważ nie miałem pewności, co stanie się z ludźmi, których zrekrutujemy. Nie chciałem brać za to odpowiedzialności. Na szczęście nie muszę się podpisywać pod wszystkimi działaniami Humany – przyznaje szczerze.

Dziś polskich wolontariuszy werbują bezpośrednio osoby odpowiadające za promocję CICD. Gdy parę dni po spotkaniu w szkole na Powiślu dzwonimy do Magdaleny Matczak, przyznaje, że wie o powiązaniach szkoły z Tvind i zna zarzuty wysuwane wobec tego ruchu. Dlaczego mimo to przekonuje młodych ludzi, by wstąpili w jego szeregi? – Ja tylko pracuję w promocji – odpowiada.

Ile osób udało jej się zwerbować? Tego nie może zdradzić.

Imiona wolontariuszy, którzy odeszli z CICD, zostały zmienione.

Polityka 12.2009 (2697) z dnia 21.03.2009; Kraj; s. 20
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną